Choć upał to dla mnie dopust boży, muszę sprawiedliwie
przyznać, że tegoroczne lato było wyjątkowo widowiskowe, wizualnie atrakcyjne,
fotogeniczne.
Nie pamiętam równie barwnego czerwca, równie intensywnego
lipca, równie wysyconego sierpnia. Nie pamiętam tak miodnych zapachów, tak
ziołowych aromatów, tak soczystych smaków. Tego lata starałam się jak
najczęściej wyjeżdżać w Polskę. Przynajmniej co drugi weekend.
I tak, po raz kolejny błądziłam, zakochana, toruńskimi
uliczkami.
Tańczyłam i śpiewałam na krakowskim Kazimierzu, podczas Festiwalu Kultury Żydowskiej (ale niestety nie jestem tą piękną osobą na zdjęciu).
Odkrywałam boczne drogi na Pojezierzu Brodnickim, z
kwietnymi łąkami brzęczącymi od pszczół.
Słuchałam ciszy nad Rospudą i Biebrzą.
Wdychałam zapach ziaren i chlebnego pyłu.
Podglądałam swobodne zwierzęta.
Pływałam w dziesiątkach jezior, w przejrzystym Cichym, w
tajemniczym Czarnym, w rozległym Sośnie. W wodach zielonych i złotych.
Teraz, kiedy lato zwija zieloną suknię, chcę podziękować. Za
zdrowie, które pozwalało mi godzinami maszerować przed siebie, pływać do
zmęczenia ramion, widzieć blask słońca na wodzie i słyszeć świerszcze. Za
hojny, dobrotliwy czas. Za rytm nieustannej przemiany.
Witaj, ulubiona jesieni. Witaj, wyczekany długi urlopie. Niech to będzie dobry, syty, spokojny czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz