Za oknem snuły się wstążki porannej mgły, trawnik posiwiał
od przymrozku, świtało. Kluł się pogodny dzień. Jeszcze nie włączyłam
ogrzewania, więc pobudka była rześka, taka, jak lubię – z szybkim zanurzeniem się
w puchaty szlafrok i grube skarpety. I początek dnia mógł dziś być taki, jak
lubię: w kuchni wypełnionej jesiennymi zapachami. Obiecałam dziś kolegom z
pracy zupę dyniową, jakiej jeszcze nie jedli.
Najpierw włożyłam do piekarnika pokrojoną w grube pajdy dynię
butternut, taką z zieloną skórką (skóry nie trzeba zdejmować, o wiele łatwiej
będzie to zrobić, gdy dynia się upiecze). Powinna piec się około godziny. Po
półgodzinie do dyni dołożyłam trzy żółte papryki.
W międzyczasie obrałam jednego dużego batata, przekroiłam
wzdłuż na pół i pokroiłam w cienkie półksiężyce. Na głębokiej patelni rozgrzałam
dwie łyżki oliwy pomarańczowej, gdy zyskała wysoką temperaturę, wrzuciłam
batata, smażyłam kilka minut poruszając patelnią, pod koniec posoliłam.
Odłożyłam do miski. Na tej samej patelni usmażyłam jedną sporą cebulę posiekaną
w piórka.
Dwie gruszki klapsy umyłam i dokładnie wytarłam. Przekroiłam
wpół i wydrążyłam gniazda nasienne. Rozgrzałam suchą patelnię grillową,
położyłam na niej gruszki przekrojoną stroną do dołu, po około trzech minutach
przewróciłam i grillowałam kolejne 3-4 minuty.
Wyjęłam z piekarnika upieczone plastry dyni, odcięłam z nich skórę. Papryki na chwilę włożyłam do papierowej torby, następnie ostrożnie usunęłam nasiona, dbając o to, aby sok zebrany w środku owocu się nie zmarnował. Obrałam ze skórki. Dynię, przysmażoną cebulę i paprykę wraz z sokiem umieściłam w blenderze. Dodałam świeżo wyciśnięty sok z dużej pomarańczy, dwie łyżki oleju sezamowego. Na koniec przyszła kolej na przyprawy: kopiatą łyżeczkę soli, pół łyżeczki imbiru, pół łyżeczki kuminu, pół łyżeczki cynamonu, pół łyżeczki utłuczonych ziaren kolendry, szczyptę gałki muszkatołowej, pół łyżeczki czarnego pieprzu, pół łyżeczki sproszkowanej papryczki piri piri, pół łyżeczki mielonych goździków, pół łyżeczki mielonego kardamonu. Ach, same nazwy tych przypraw przyprawiają o zawrót głowy… Wszystkie ingrediencje starannie zmiksowałam, dodając jeszcze zawartość małej puszeczki mleka kokosowego i szklankę wody mineralnej. Zupa ma mieć aksamitną, niezbyt gęstą konsystencję.
Krem dyniowo-paprykowy przelałam do garnka i podgrzałam na małym ogniu. Jako że degustacja miała odbyć się w pracy, zupę i dodatki umieściłam w termosie. W przerwie obiadowej rozlałam zupę do miseczek, pośrodku każdej położyłam kopczyk batatów i połówkę grillowanej gruszki.
Miseczki uległy starannemu wylizaniu.
Ściągawka, czyli niezbędne produkty:
30-40 dag dyni
butternut lub innej miękkiej i mięsistej, trzy żółte papryki, jedna duża
cebula, jeden batat, dwie łyżki oliwy pomarańczowej (lub zwykłej oliwy
zmieszanej z sokiem i miąższem z pomarańczy), dwie gruszki klapsy, sok z jednej
dużej pomarańczy, dwie łyżki oleju sezamowego, mała puszka mleka kokosowego,
szklanka wody mineralnej, przyprawy (kopiata łyżeczka soli, pół łyżeczki sproszkowanego
imbiru, pół łyżeczki sproszkowanego kuminu, pół łyżeczki cynamonu, pół łyżeczki
utłuczonych ziaren kolendry, szczypta gałki muszkatołowej, pół łyżeczki
czarnego pieprzu, pół łyżeczki sproszkowanej papryczki piri piri lub innej
ostrej papryki, pół łyżeczki mielonych goździków, pół łyżeczki mielonego
kardamonu)