Ech pogodo marudna, rozdyźdana, ech klimacie nieumiarkowanie
niesprzyjający, ech zimo nieistniejąca, więc niezimo… trzeba sobie jakoś z wami
poradzić, gdy wokół wszyscy utyskują na spadek energii, zaziębienia,
nieokreślone weltschmerce i herzklekoty.
Dobrym wyjściem jest nie kisić się we własnym sosie, ale –
przed wyjściem na energiczny spacer – zakisić kiszonki. Ja zrobiłam to w
zeszłym tygodniu i teraz się delektuję witaminowym koktajlem z warzyw, z których kiszonki raczej w sklepach nie znajdziecie.
Najpierw przygotowałam klasyczną solankę – a więc łyżkę soli
niejodowanej na litr wrzątku. Odstawiłam do wystudzenia. Następnie dokładnie
wymyłam wybrane na ekologicznym straganie warzywa i sparzyłam je wrzątkiem, aby
minimalizować ryzyko pleśnienia. Jakie warzywa? Ano pół kalafiora, pół głąba kapusty
pekińskiej, dwie marchwie, słodką czerwoną i zieloną paprykę, dziesięć malutkich
szalotek, sześć ząbków czosnku. Kalafior podzieliłam na małe różyczki, kapustę
skroiłam w paski o szerokości centymetra, długie na tyle, aby łatwo się je
jadło, marchwie skroiłam w talarki, z papryk przed pokrojeniem w paski starannie
wybrałam ziarna, cebulki i czosnek obrałam z łupinek. Naszykowałam przyprawy:
sześć ziaren kardamonu, dziesięć ziaren ziela angielskiego, sześć liści
laurowych, łyżkę ziaren kolendry, sześć goździków.
W ukochanym glinianym garnku
ułożyłam przemieszane warzywa, przetykając je przyprawami (zdjęcie w słoju jest
poglądowe, do kiszenia radzę używać naczynia szerokiego u góry). Ułożyłam na
nich wyparzony talerzyk – potem jeszcze go przycisnę wyparzonym kamieniem.
Chodzi o to, aby warzywa nie wypływały na powierzchnię solanki, gdyż to właśnie
bywa przyczyną pleśnienia. W końcu wlałam solankę tak, aby ponad warzywami było
przynajmniej pięć centymetrów płynu. Pozostało już tylko odstawić garnek na
kilka dni w ciepłe miejsce, u mnie rezyduje pod kaloryferem. Moim zdaniem
kiszonka osiąga pełnię smaku po tygodniu – jest intensywna, przyprawy szaleją
całym bukietem aromatów, warzywa pozostają jędrne i chrupkie.
Jak je wykorzystać? Ot, choćby przygotować zupę, dokładnie
tak, jak robicie tradycyjną ogórkową – zalać warzywa wraz z kiszonym sokiem
wodą lub wywarem ze świeżych jarzyn, aby uzyskać pożądany smak, pogotować około
kwadransa, zabielić warzywną śmietanką (u mnie słonecznikową, z namoczonych na
noc i zmiksowanych łuskanych ziaren słonecznika), dodać sporo świeżego kopru i
zajadać.
Można też użyć w sałatce z jabłkiem, gotowanym selerem, świeżym
siekanym porem i kaparami, z dodatkiem „majonezu” z nerkowców. Można w końcu
podjadać je saute, jak ogórki małosolne. Zapraszam do eksperymentów. Wydatnie
poprawiają humor w tę słotę, chmurność i mrok.
Ściągawka, czyli potrzebne produkty
Na kiszonkę:
pół kalafiora, pół głąba kapusty
pekińskiej, dwie marchwie, słodka czerwona i zielona papryka, dziesięć malutkich
szalotek, sześć ząbków czosnku, sześć ziaren kardamonu, dziesięć ziaren ziela angielskiego, sześć liści
laurowych, łyżkę ziaren kolendry, sześć goździków, dwa litry wody, dwie łyżki soli niejodowanej
Na zupę:
Trzy szklanki warzyw z kiszonki, dwie szklanki soku spod warzyw, woda lub wywar ze świeżych jarzyn, filiżanka śmietanki słonecznikowej (uzyskanej z filiżanki łuskanych ziaren słonecznika i szklanki wody), pęczek koperku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz