niedziela, 25 stycznia 2015

Sałatka z ryżowego makaronu, awokado, ogórka i mango



Mój stosunek do niejednoznacznej pogody jest jednoznaczny. Nie cierpię. Najbardziej ze wszystkich miesięcy w roku nie lubię marca. Tym bardziej, jeśli ciągnie się niemal pół roku, poczynając od grudnia.

Tak jest teraz. Tak, czyli nijak.


Trzeba przynajmniej podkręcić smak. Ale czym, żeby było wreszcie lżej na duszy i ciele? Może sałatką?




 
 Wypatrzyłam ostatnio w Carrefourze, na stoisku z żywnością orientalną, świetny makaron ryżowy z dodatkiem tapioki i zielonej herbaty. Po zalaniu wrzątkiem i namoczeniu ma ładny, miętowy kolor. Można też wziąć zwykły ryżowy makaron (wstążki, nie wermiszel) i zalać go nie wrzątkiem, ale esencją zielonej herbaty. Makaron nasiąka płynem, mięknie i po kwadransie jest gotowy do dalszych przygód, wystarczy go tylko osączyć na sicie.


Jedno dojrzałe awokado – najlepsze są sycylijskie, które teraz właśnie intensywnie dojrzewają – obrałam ze skórki i pokroiłam w kostkę. Dołożyłam do tego podobnie potraktowany ogórek wężowy, posoliłam, popieprzyłam, dodałam sporą szczyptę ostrej sproszkowanej papryki i szczyptę imbiru. Obrałam i pokroiłam w kostkę jedno mango. Posiekałam garść świeżej mięty. Wycisnęłam sok z połówki cytryny. Wszystko dokładnie wymieszałam z makaronem, odstawiłam na godzinę, aby smaki się przegryzły.  





Jakaś ta sałatka taka wesolutka, rześka, a chłodna jednocześnie, jak długo wyczekiwany powiew zimy. Powoduje lekki przypływ endorfin, nie taki wprawdzie, jak jazda na biegówkach, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.



Ściągawka, czyli potrzebne składniki
Pół opakowania makaronu ryżowego z tapioką i zieloną herbatą firmy House of Asia (lub zwykły makaron ryżowy wstążki i szklanka mocnej zielonej herbaty), jedno awokado, jedno mango, jeden ogórek wężowy, garść świeżej mięty, sól, świeżo mielony pieprz, po szczypcie sproszkowanego imbiru i ostrej papryki. 

sobota, 24 stycznia 2015

Kiszonka wielowarzywna


Ech pogodo marudna, rozdyźdana, ech klimacie nieumiarkowanie niesprzyjający, ech zimo nieistniejąca, więc niezimo… trzeba sobie jakoś z wami poradzić, gdy wokół wszyscy utyskują na spadek energii, zaziębienia, nieokreślone weltschmerce i herzklekoty. 


Dobrym wyjściem jest nie kisić się we własnym sosie, ale – przed wyjściem na energiczny spacer – zakisić kiszonki. Ja zrobiłam to w zeszłym tygodniu i teraz się delektuję witaminowym koktajlem z warzyw, z których kiszonki raczej w sklepach nie znajdziecie. 





Najpierw przygotowałam klasyczną solankę – a więc łyżkę soli niejodowanej na litr wrzątku. Odstawiłam do wystudzenia. Następnie dokładnie wymyłam wybrane na ekologicznym straganie warzywa i sparzyłam je wrzątkiem, aby minimalizować ryzyko pleśnienia. Jakie warzywa? Ano pół kalafiora, pół głąba kapusty pekińskiej, dwie marchwie, słodką czerwoną i zieloną paprykę, dziesięć malutkich szalotek, sześć ząbków czosnku. Kalafior podzieliłam na małe różyczki, kapustę skroiłam w paski o szerokości centymetra, długie na tyle, aby łatwo się je jadło, marchwie skroiłam w talarki, z papryk przed pokrojeniem w paski starannie wybrałam ziarna, cebulki i czosnek obrałam z łupinek. Naszykowałam przyprawy: sześć ziaren kardamonu, dziesięć ziaren ziela angielskiego, sześć liści laurowych, łyżkę ziaren kolendry, sześć goździków. 



W ukochanym glinianym garnku ułożyłam przemieszane warzywa, przetykając je przyprawami (zdjęcie w słoju jest poglądowe, do kiszenia radzę używać naczynia szerokiego u góry). Ułożyłam na nich wyparzony talerzyk – potem jeszcze go przycisnę wyparzonym kamieniem. Chodzi o to, aby warzywa nie wypływały na powierzchnię solanki, gdyż to właśnie bywa przyczyną pleśnienia. W końcu wlałam solankę tak, aby ponad warzywami było przynajmniej pięć centymetrów płynu. Pozostało już tylko odstawić garnek na kilka dni w ciepłe miejsce, u mnie rezyduje pod kaloryferem. Moim zdaniem kiszonka osiąga pełnię smaku po tygodniu – jest intensywna, przyprawy szaleją całym bukietem aromatów, warzywa pozostają jędrne i chrupkie.



Jak je wykorzystać? Ot, choćby przygotować zupę, dokładnie tak, jak robicie tradycyjną ogórkową – zalać warzywa wraz z kiszonym sokiem wodą lub wywarem ze świeżych jarzyn, aby uzyskać pożądany smak, pogotować około kwadransa, zabielić warzywną śmietanką (u mnie słonecznikową, z namoczonych na noc i zmiksowanych łuskanych ziaren słonecznika), dodać sporo świeżego kopru i zajadać. 




Można też użyć w sałatce z jabłkiem, gotowanym selerem, świeżym siekanym porem i kaparami, z dodatkiem „majonezu” z nerkowców. Można w końcu podjadać je saute, jak ogórki małosolne. Zapraszam do eksperymentów. Wydatnie poprawiają humor w tę słotę, chmurność i mrok.




Ściągawka, czyli potrzebne produkty
Na kiszonkę:
pół kalafiora, pół głąba kapusty pekińskiej, dwie marchwie, słodka czerwona i zielona papryka, dziesięć malutkich szalotek, sześć ząbków czosnku, sześć ziaren kardamonu, dziesięć ziaren ziela angielskiego, sześć liści laurowych, łyżkę ziaren kolendry, sześć goździków, dwa litry wody, dwie łyżki soli niejodowanej
Na zupę:
Trzy szklanki warzyw z kiszonki, dwie szklanki soku spod warzyw, woda lub wywar ze świeżych jarzyn, filiżanka śmietanki słonecznikowej (uzyskanej z filiżanki łuskanych ziaren słonecznika i szklanki wody), pęczek koperku

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Tofu z granolą i pitna czekolada na mleku migdałowym



Rok jest ciągle nowy, nowiutki, świeży, z wyraźną datą produkcji, jeszcze bez żadnej większej plamy, prawie po wręby pełen nadziei. Postanowienia jeszcze gorące, dopiero co wyciągnięte z zanadrza. Cele jeszcze w idealnym kształcie, nie nadgryzione zębem czasu. Miły to stan, gdy raptem parę dni zapisanych w kalendarzu, ciągle pachnącym farbą drukarską.

Jaki będzie 2015? Jedno wiem na pewno. Będzie smaczny. A jak smaczny,  to na pewno ocierający się,  jak puszysty kot, o zadowolenie,. A stąd już tylko krok do szczęścia.

W styczniu, a zwłaszcza w styczniu tak niezdecydowanym i słotnym, jak tegoroczny, mam zwykle apetyt na słodkości. Słodkie śniadanie – brzmi leniwie, pieszczotliwie, lekko dokazująco i niesfornie. Podejście szczególnie przydatne w tak zwany Blue Monday, czyli Smutny Poniedziałek, który ponoć jest właśnie dzisiaj. Trzeba go było solidnie odczarować, zaczynając od śniadania. Myślę, że w ten sposób da się odczarować każdy, najbardziej nawet ponury, poniedziałek.



Najpierw przyrządziłam najprostszą granolę. Rozgrzałam suchą patelnię, a gdy była już naprawdę gorąca, wsypałam na nią pół łyżeczki cynamonu i szczyptę mielonych goździków, a po krótkiej chwili - dwie garści bezglutenowych płatków owsianych (fińskiej Proveny) tak, aby pokryły równą warstwą dno patelni. Od czasu do czasu podrzucałam płatki, by dobrze wymieszały się z przyprawami i rumieniły się równomiernie. Gdy zaczęły przyjemnie pachnieć, a jeszcze nie zdążyły się przypalić, wlałam dwie łyżki gęstego syropu daktylowego, przykręciłam ogień do minimum i szybko zamieszałam drewnianą łyżką, aby słód dobrze zlepił wszystkie płatki. Pozostało już tylko dodać nieco tartej skórki pomarańczowej, raz jeszcze wymieszać i odstawić do ostygnięcia.



Przełożyłam do salaterki opakowanie jedwabistego białego tofu. Polałam je po wierzchu sosem sporządzonym z soku wyciśniętego z jednej limonki i trzech łyżek syropu klonowego. Posypałam po wierzchu czarnymi jagodami i suszonymi wiśniami. Całość szczodrze udekorowałam granolą.




Aby dogodzić sobie jeszcze dobitniej, przyrządziłam prawdziwą czekoladę. Z moczonych przez noc w wodzie mielonych migdałów (szklanka zmielonych migdałów na ¾ litra wody; można użyć gotowej mąki migdałowej, o ile nie jest zmielona na pył) zlałam wszystek płyn, odciskając migdałową papkę na sicie. Z „gęstego” zrobię później migdałowy twarożek, uzyskane mleczko (niecałe dwie szklanki) posłużyło mi do produkcji napoju. Odlałam połowę do kubeczka i rozbełtałam w nim dwie kopiate łyżeczki prawdziwego surowego kakao. Gdy uzyskałam już gładką konsystencję, dodałam do kubeczka dwie łyżki gęstego mleka kokosowego i trzy łyżki syropu daktylowego i jeszcze raz porządnie wszystko ze sobą rozkłóciłam (można wlać wszystkie ingrediencje do blendera kielichowego i zmiksować na wysokich obrotach). Pozostałą połowę mleka migdałowego podgrzałam, a gdy zbliżało się do wrzenia, wlałam czekoladową miksturę i podgrzewałam całość na małym ogniu, lekko ubijając trzepaczką, aby uzyskać pienistą konsystencję. 




Wszystko razem zajęło mi około kwadransa.

A potem? A potem dałam sobie jeszcze kwadrans na delektowanie się zdrową, pożywną słodyczą czasu darowanego sobie. I Blue Monday wcale nie był blue, tylko mlecznobiały, spokojny i delikatny jak mgła.






Ściągawka, czyli potrzebne produkty:
Tofu z granolą:
dwie garści bezglutenowych płatków owsianych (np. Proveny), dwie łyżki syropu daktylowego, pół łyżeczki mielonego cynamonu, szczypta mielonych goździków, łyżeczka startej skórki pomarańczowej, 1 opakowanie jedwabistego tofu (nie GMO),do polania - sok z jednej limonki, trzy łyżki syropu klonowego; garść czarnych jagód, łyżka suszonych wiśni
Czekolada:
szklanka zmielonych migdałów (lub gotowa, ale niezbyt sypka mąka migdałowa), 3/4 litra zimnej wody, dwie kopiate łyżeczki surowego kakao, dwie łyżki "gęstego" z puszki mleka kokosowego, dwie łyżki syropu daktylowego