Ostatnio ciągle jestem w epicentrum jakichś zawirowań, nawet
gdy choruję, świat mnie nie zostawia w spokoju w pościeli, ale wciąga w pęd i zamieszanie.
Postanowiłam odpowiedzieć na to kulinarnie. Zrobić awanturę arabską. Czyli
tadżin wegetariański i pastę z ciecierzycy, czyli hummus.
Ciecierzycę – trzy garści do tadżinu i kolejne trzy na humus – opłukałam, zalałam zimną wodą i odstawiłam na noc. Rano zlałam wodę i zalałam ziarna wrzątkiem tak, aby pokrywał je na dwa palce. Pogotowałam 45 minut, nie soląc, bo stwardnieje, odcedziłam.
Ciecierzycę – trzy garści do tadżinu i kolejne trzy na humus – opłukałam, zalałam zimną wodą i odstawiłam na noc. Rano zlałam wodę i zalałam ziarna wrzątkiem tak, aby pokrywał je na dwa palce. Pogotowałam 45 minut, nie soląc, bo stwardnieje, odcedziłam.
Na patelni rozgrzałam dwie łyżki oleju. Dodałam płaską łyżkę kuminu i łyżeczkę mielonych ziaren kolendry. Gdy zioła zaczęły pachnieć, dołożyłam dwie czerwone cebule skrojone w piórka, dwa pory skrojone w plasterki, dwie duże pietruszki i dwie marchwie skrojone w talarki. Potrzymałam na małym ogniu, aż nieco się skarmelizowały. Wówczas przełożyłam wszystko do naczynia tadżin (można użyć kamionkowego garnka z pokrywką), dodałam kilka suszonych pomidorów posiekanych na kawałeczki, dwa ząbki czosnku wyciśnięte przez praskę i roztarte z łyżeczką soli i… sporą przygarść suszonych plastrów jabłek, porwanych na cząstki. W zasadzie do tadżinu powinno się dodawać suszone daktyle albo morele, ale nie znalazłam ich w kuchennej szafce, a pomysł z suszonymi jabłkami okazał się strzałem w dziesiątkę. Po jabłkach przyszła kolej na trzy chochelki ugotowanej ciecierzycy, a na samym końcu – na bardzo istotny składnik, czyli łyżeczkę pasty harissa. Teraz pozostało tylko podlać wszystko niecałą szklanką wody, nie za dużo, tyle tylko, żeby bulgotało, i postawić tadżin na małym ogniu, najlepiej na podkładce. Pół godziny i danie było gotowe.
Podałam alla polacca, z kaszą jaglaną ugotowaną na sypko.
A jak się gotuje kaszę jaglaną na sypko? Używam do tego garnka z kamionki. Wsypuję kaszę (3/4 szklanki na osobę) do suchego garnka, stawiam go na podkładce na małym ogniu i prażę, poruszając od czasu do czasu garnkiem, aż zacznie wydzielać aromat, ale się nie przypali. Potem zalewam ją wrzątkiem – tyle wody nad kaszą, ile kaszy w garnku. Przykrywam pokrywką i gotuję około 20 minut, aż woda się wchłonie.
Gdy tadżin pyrkotał na ogniu, zabrałam się za hummus. Roztarłam blenderem-stopką osączoną ciecierzycę z dwoma rozgniecionymi ząbkami czosnku, łyżeczką soli, dwoma łyżkami soku z limonki i trzema kopiatymi łyżkami sezamowej pasty tahini (do nabycia w sklepach arabskich czy dobrze zaopatrzonych delikatesach lub sklepach eko; można zrobić samemu z prażonych ziaren sezamu, ale ja sobie ułatwiam życie). To dość żmudne, bo tahini jest gęsta, a hummus musi być idealnie, jedwabiście gładki. Aby to sobie ułatwić, dolewałam cienką smużką lodowatą wodę. Hummus ma mieć ostatecznie konsystencję gęstej śmietany. Gdy już nie było czuć ani grudki – a próbowałam, próbowałam, próbowałam… – przełożyłam hummus do miseczek, polałam po wierzchu oliwą, posypałam mieloną ostrą papryką i natką pietruszki. Nie zdążyłam usmażyć podpłomyków, gdy zawartość jednej miseczki w tajemny sposób wyparowała… Dżin ją porwał czy co?
No awantury arabskie… I niech mnie teraz ktoś spróbuje w coś wkręcić!
ja dziś akurat robiłam hummus;)
OdpowiedzUsuńWspólnota smaków :)
UsuńChyba to tęsknota za słońcem i zapachami. Ja też dzisiaj zrobiłam tadżin z warzyw...
OdpowiedzUsuńhttps://www.facebook.com/pages/Jedzeniejakleczenie/697837106927386?ref=hl
Tak, słońce choćby w przyprawach.
Usuń