Kocham kurki. Dla mnie, świeżo nawróconej weganki, są
namiastką mięsa. Swoją drogą, to ciekawe, że wiele grzybów ma nazwy pochodzące
od ptaków – kurka, gąska, kania… Właściwie nie wiadomo, czy grzyby są roślinami
czy bliżej im do świata zwierząt, naukowcy dyskutują, ja się tymczasem zajadam.
Kurki mają jeszcze tę zaletę, że jeśli nie zbiera się ich osobiście – a niestety nie mam teraz na to czasu – trzeba się po nie wybrać na targ, a tam, letnią porą, szczególnie w sobotni poranek, nim wybuchnie upał, można oszaleć od kolorów i zapachów i utknąć na długie kwadranse.
Kurki mają jeszcze tę zaletę, że jeśli nie zbiera się ich osobiście – a niestety nie mam teraz na to czasu – trzeba się po nie wybrać na targ, a tam, letnią porą, szczególnie w sobotni poranek, nim wybuchnie upał, można oszaleć od kolorów i zapachów i utknąć na długie kwadranse.
Z kurek można wyczarować wiele, ja jednak cały rok tęskniłam
za prostą i delikatną zupą.
Trzy młode marchewki i trzy pietruszki pokroiłam w
plasterki, dodałam młode liście selera – kilka gałązek. Zalałam 1,5 litra
wrzątku i postawiłam na wolnym ogniu, dorzuciwszy kilka liści laurowych i kilka
ziaren ziela angielskiego. Gdy marchewki zaczęły lekko mięknąć, dołożyłam sporą
kalarepę pokrojoną w słupki, a po kolejnych pięciu czy siedmiu minutach
dorzuciłam trzy garści starannie opłukanych kurek. Odliczyłam kolejne pięć
minut i dodałam cukinię pokrojoną w ćwierćkółka. Posoliłam, a dla lepszego
smaku dodałam jeszcze chlust sosu sojowego tamari. Nie potrzeba więcej
wyszukanych przypraw, każdy zbędny dodatek przytłoczy smak kurek, a to one są
głównymi bohaterkami dania. Zmniejszyłam ogień do minimum i pozwoliłam zupie
pyrkać trzy minuty. Zabieliłam kilkoma łyżkami gotowej śmietanki sojowej,
jeszcze chwilkę pokontemplowałam i wyłączyłam gaz. Wylałam na talerze, podałam posiekany koperek
do posypania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz