czwartek, 16 maja 2013

Bez. Cenne.

Są takie dwa, trzy tygodnie w roku, kiedy chodzę z głową w chmurach – śnieżnobiałych, kremowych, lawendowych, błękitnych, wrzosowych, lila, purpurowych – słowem, w chmurach bzowych. Gdy bez zapachnie, głowę mi zawraca, zaprósza, zachwyca.


Ma władzę nade mną. Każe podchodzić blisko, zanurzać twarz w mokrych kiściach, wstrzymać oddech, aby po chwili westchnąć głęboko,  piersią pełną zapachu – niegdysiejszego, babcinego, przywodzącego na myśl przedwojenne album ze zdjęciami panien w gorsetach i sznurowanych trzewiczkach. Gałęzie bzu, z serduszkami sztywnych liści, proszą się o staromodny wazon z białej porcelany. Choć nie mam gorsetu z fiszbinami ani trzewików na haftki zapinane drucikiem, nie mam nawet porcelanowego wazonu, mam bzu pełne oczy, bzu pełne myśli, zapach bzu na palcach.


A potem, potem oczarują mnie narcyzy, peonie i heliotrop. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz