niedziela, 26 maja 2013

Nie ma niepogody.

Uwielbiam deszcz we wszystkich odmianach. Majowy szczególnie. Nawet ten chłodny, zacinający, ostry, jakby ktoś z nieba rozsypał igielnik. Mam na niego sposób: szeroką pelerynę i jaskrawozielone, rzekotkowe kalosze. I ciepły sweter, i skarpety.

Nie ma nic bardziej rześkiego niż chwila po deszczu na łąkach.  Soczysta jak arbuz, przejrzysta jak plasterek ogórka pod światło, miętowa w zapachu. Powietrze po deszczu tak właśnie smakuje.
Zieleń po deszczu się mierzwi, pręży, pulsuje. Nabiera setek odcieni.  

Kolory po deszczu robią się ostre, domyte, prosto z tęczy. Krople rozbiegają się w tysiące pryzmatów.


Wracam środkiem kałuż do suchego świata, do szelestu kart książki, do kota o miękkim futrze, do imbryka z zieloną herbatą i do ciasta z rabarbarem. W deszczowy weekend oddycham pełniej. Wypoczywam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz