Majowe Bieszczady. Nieśmiały seledyn buczyny filtruje mocne
słońce. Powietrze wysyca się słodyczą kwiatów tarniny i dzikich jabłoni.
Nawołują się kołujące orły i orliki. Porykują podrażnione wiosną jelenie.
Na połoninach wicher, wolność , zdyszany oddech i radość z
każdego kroku, od Wetlińskiej, przez Caryńską, po skały Bukowego Berda.
Kremenaros, czyli Krzemień. Połyskliwe, tajemnicze skały. Być może tu śpi licho.
Schodzimy w dół. Wieś Równia, a w niej cerkiew nad cerkwiami, osiemnastowieczna czarna piękność o opływowej sylwecie.
Mam taką manię: zawsze podchodzę do ścian cerkwi i wącham drewno. Pachnie dziegciem i kadzidłem, tutaj – wyjątkowo intensywnie. Choć od lat 50. nie brzmi w tej świątyni Hospody, pomiłuj, mam wrażenie, że słyszę ten jednostajny zaśpiew w prostej, surowej harmonii.
Przed archaiczną bojkowską cerkwią w Smolniku spokojnie
wygrzewa się kot. Znać, że to miejsce dobrego skupienia energii, azyl z
otwartymi drzwiami. Rytm serca uspokaja
się w poczuciu odwiecznego bezpieczeństwa.
W Górzance, w dawnej cerkwi św. Paraskewy, starsze panie
układają w wazonach narcyzy. Inny już obrządek, inny patron, inne obyczaje,
nawet zapach inny. Ostał się jednak wieniec dębów wokół świątyni i unikalny
ikonostas. Chwała tym, którzy nie odarli ścian i nie pozwolili sobie na niszczycielską
butę zwycięzców.
Piękne zdjęcia. Aż serce się wyrywa w te miejsca.
OdpowiedzUsuńproszę o więcej.
Ewa