Mój ulubiony kolor? Pomarańczowy. Energetyczny, słoneczny,
emitujący ciepło, rozgrzewający. Czy kogoś zatem dziwi, że opętała mnie dynia?
Że w monochromatycznym listopadzie jest dla mnie słońcem zastępczym? Że
główkuję (dyńkuję), obmyślam, knuję, mataczę, spiskuję, aby jak najlepiej, jak
najbardziej wszechstronnie wykorzystać spichrz dyniowy?
Dziś kolejnych kilka patentów.
Pierwszy – dla leniuchów. Carpaccio. Robi się w zasadzie
samo.
Miąższ intensywnie pomarańczowej dyni (zabijcie, nie wiem,
jaka to odmiana) skroiłam obieraczką do jarzyn w cieniutkie plasterki.
Posoliłam, popieprzyłam, polałam sokiem z limonki na tyle obficie, aby dynia
się nim oblekła. I odstawiłam na noc do lodówki. Ja spałam, a warzywo nabierało
aromatu.
Rano dobrym nożem skroiłam w cieniuchne plastry mango – naturalnie
nie może być zbyt dojrzałe, bo pod naciskiem ostrza zrobi się marmolada. Tarką
do sera wyprodukowałam garstkę piórek z twardego, ostrego sera koziego.
Ułożyłam na talerzu naprzemiennie plasterki dyni osączone z zalewy i plastry
mango. Wszystko posypałam czarną suszoną papryką (można użyć czerwonej, byle
ostrej, świetnie nadadzą się też suszone płatki chilli), wiórkami sera i
kiełkami lucerny.
Dyniowe carpaccio może być kanwą do niekończących się
wariacji. Ostatnio próbowałam uprzednio zamarynowaną (według wyżej podanej
receptury) dynię przetykać przezroczystymi płatkami wędzonego na zimno łososia
i plasterkami awokado skropionego sokiem z cytryny. Smakowało rewelacyjnie. To
danie trzeba podać szybko, aby awokado nie zdążyło zbrązowieć.
Kolejny patent. Kluseczki z dyni makaronowej.
Dynia makaronowa pod wpływem wysokiej temperatury rozpada
się na włókna, przypominające makaron. Kawał tego arcyciekawego warzywa obrałam
ze skórki (schodzi łatwo, nie trzeba sześciu dziewek kuchennych ani apteczki na
podorędziu), pokroiłam na mniejsze cząstki i ułożyłam w naczyniu do zapiekania.
Temperaturę piekarnika ustawiłam na 180 stopni. Po kwadransie dynię posoliłam,
obsypałam czosnkiem wyciśniętym przez praskę i polałam oliwą aromatyzowaną
chilli. Piekłam łącznie 40 minut, od czasu do czasu mieszając i patrząc, jak
miąższ rozpada się w drobniejsze „kluseczki”. Po wyciągnięciu z piekarnika
wymieszałam dynię z porwanym na drobne pęczkiem świeżej kolendry. I tyle
zachodu.
Wymyśliłam też przepis na kolorową przystawkę z dyni,
szpinaku i koziego sera.
Dynię pokroiłam w dość szerokie kawałki o grubości ok. 4 mm.
Lekuchno namaściłam oliwą i ułożyłam na rozgrzanej patelni grillowej.
Grillowałam po ok. 3 min. z każdej strony, aż „żeberka” grilla ładnie się
odcisnęły. Gorącą dynię przełożyłam do miski i oprószyłam solą i ostrą czerwoną
czubrycą. Zamiast czubricy może być ostra czerwona papryka i szczypta cząbru.
Duże liście szpinaku otrzepałam z piachu, opłukałam i dokładnie odwirowałam w
suszarce do sałat. Kiedy wyschły, na patelni rozgrzałam olej i na kilka sekund
zanurzyłam w nim szpinak. Wyciągnęłam, osączyłam, wytarzałam w paście z
roztartego czosnku i soli. Z koziego twarogu utoczyłam kuleczki. Tym razem nie
był to mój ser robiony własnoręcznie z koziego jogurtu, ale znakomity twaróg
kupiony w gospodarstwie Kaszubska Koza. Mogę go jeść łyżkami, ale najczęściej formuję
z niego kuleczki, obtaczam je w ulubionych ziołach i trzymam w tłoczonym na
zimno oleju rzepakowym. To taka spolszczona wersja arabskiego przysmaku zwanego
szanklisz. W dniu, gdy robiłam przystawkę, bardzo mi się spieszyło, toteż
zdecydowałam się na półprodukt i na zwiniętym w gniazdko szpinaku tudzież
płatkach grillowanej dyni położyłam po prostu kulkę sera saute, bez żadnych
przypraw. Wszystko skropiłam zielonkawym olejem rzepakowym.
Obstalowałam także dynię w wersji dla łasuchów.
Rozochociłam się i zgrillowałam na patelni jeszcze trochę
plastrów dyni. Po namyśle położyłam na patelni również pokrojoną w plastry
(wzdłuż, nie w poprzek) małą, twardawą gruszkę klapsę. Mało mi jeszcze było,
więc zaryzykowałam i uczyniłam podobnie z wykrojonymi ostrym nożem filecikami z
mango.
Gdy owoce się grillowały, w małym słoiczku przyrządziłam
zalewę: łyżka syropu klonowego, łyżka soku z limonki, kilka ziaren wanilii. Słoiczek
zakręciłam i jęłam nim energicznie potrząsać, aż zrobiła się gładka emulsja.
Zdjęłam gorące owoce z patelni, delikatnie podważając je szerokim nożem, aby
się nie rozpadły i polałam zalewą. Odstawiłam na dwie godziny. Przełożyłam
ostrożnie na półmisek, posypałam listkami mięty. Można by dodać jeszcze płatki
migdałów albo pokruszone pistacje, ale zanadto mi się spieszyło. Smak –
Zachwycenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz