Ponieważ nie jem glutenu, w wigilię zwykle pojawia się
problem pieczywa, które mogłabym podać do ryb, szczególnie do śledzi. Dwa lata
temu wpadłam na wspaniały pomysł, zaaprobowany przez bliskich: półmiskom ze
śledziami towarzyszy taca z ciepłymi blinami gryczanymi.
Wczoraj zrobiłam je po raz kolejny i podałam podczas
przedświątecznego spotkania. Dwa jajka ubiłam trzepaczką, aby nieco się
„podniosły”. Do masy
jajecznej wsypałam po trochu szklankę mąki gryczanej i pół szklanki
mąki z amarantusa, wlałam dwie łyżki neutralnego oleju, a następnie rozrzedziłam ciasto, wlewając stopniowo szklankę mleka
ryżowego. Dodałam kopiatą łyżeczkę soli oraz łyżeczkę sody oczyszczonej.
Wszystko razem energicznie wymieszałam, uzyskując dość gęste (gęstsze niż na
naleśniki) i ciągnące się ciasto. Na suchej patelni - bo w cieście jest już tłuszcz i więcej nie trzeba - smażyłam placuszki o
średnicy ok. 5 cm, po 2 minuty z każdej strony. Najlepsze są bliny podawane
prosto z patelni, lekko skropione olejem. Można przetrzymać je kilka godzin w
ciepłym piekarniku.
Uwaga: Osoby tolerujące gluten zamiast mąki z amarantusa mogą dodać mąkę
pszenną; mleko ryżowe można zastąpić mlekiem krowim.
Bliny gryczane naturalnie świetnie smakują z kawiorem. Podaję je również z wędzonym łososiem, z kleksem sosu chrzanowego (rozcieram na krem 2 ugotowane żółtka jaj z kopiatą łyżka cukru pudru trzcinowego, dodaję łyżeczkę octu, 2 łyżki ostrego chrzanu „ze słoiczka” i drobniutko posiekane białko z 2 jaj).
Zamykam oczy. Chwilę siedzę w ciszy, aż w końcu zaczynam słyszeć stukot kół i gwar rozmów. Język francuski miesza się z rosyjskim. W tle - pobrzękiwania srebrnych sztućców i syk węgli pod samowarem. Czuję zapach ciężkich perfum i dotyk futrzanego kołnierza na policzku. Podróżuję wagonem restauracyjnym pociągiem do Petersburga. "Jaśnie pani, bliny podano"...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz