W marcu najmocniej tęsknię za owocami. Za czereśniami,
wiśniami, malinami, agrestem, czarną porzeczką.
Tęsknię też za morzem, za zapachem sztormu, za ledwo uchwytnym smakiem soli osadzającej się na ustach, za drobinkami bursztynu, które właśnie teraz, w marcu, połyskują wśród piasku, czarnych drewienek i ułamków muszli.
Z tej tęsknoty sięgam po dostępne teraz i dobre … owoce morza.
Tęsknię też za morzem, za zapachem sztormu, za ledwo uchwytnym smakiem soli osadzającej się na ustach, za drobinkami bursztynu, które właśnie teraz, w marcu, połyskują wśród piasku, czarnych drewienek i ułamków muszli.
Z tej tęsknoty sięgam po dostępne teraz i dobre … owoce morza.
Kupiłam dużą paczkę muli. Były już oczyszczone, nie trzeba
więc było żmudnie odrywać z muszli szarych narośli zwanych bisiorami ani
wypłukiwać piachu; dla pewności przelałam je jednak kilkoma strumieniami
lodowatej wody. Sporą, ponadkilogramową porcję małży postanowiłam
przyrządzić na dwa odmienne sposoby. Na modłę tajską i włoską.
Do muli po tajsku naszykowałam wywar warzywny – z marchwi,
pietruszki, selera naciowego i łodygowego oraz kawałka włoskiej kapusty. Po
odcedzeniu wyszły 4 szklanki płynu. Posiekałam sporego pora (oczywiście tylko
białą część) i ok. 3 cm kawałek obranego ze skórki imbiru, dodałam do wywaru.
Dołożyłam do tego 3 łodygi roztłuczonej trawy cytrynowej (najlepiej świeżej, ja
używam marynowanej ze słoika), 4 liście limonki kafir, 3 łyżki sosu
ostrygowego, 2 łyżki sosu sojowego tamari, 2 ząbki czosnku przeciśniętego przez
praskę, ćwierć łyżeczki białego pieprzu, 2 łyżki cukru trzcinowego i
pół łyżeczki pasty z tamaryndowca.
Pozwoliłam się tej miksturze pogotować, napawając
się wspaniałym zapachem, po czym dodałam filiżankę mleka kokosowego.
Hmmmm, kilkakrotnie spróbowałam – smak ma być intensywny, słono-kwaśny, z
lekkim powiewem słodyczy.
Na wrzący wywar wrzuciłam trzy garści muli. Gotowałam krótko, raptem 3 minuty – dłużej gotowane małże stałyby się gumowate. Odrzuciłam te, które się nie otworzyły, resztę wraz z wywarem wlałam do salaterki, posypałam obficie świeżą kolendrą.
Do przygotowania drugiego wariantu potrzebowałam dobrych
suszonych pomidorów w oleju; znalazłam jeszcze słoiczek własnej roboty. Nie jem
surowych pomidorów, ale od czasu do czasu, kilka razy do roku, pozwalam sobie
na aromatyczny dodatek suszonych. W woku rozgrzałam olej, w którym macerowały
się pomidory. Dodałam 6 filecików anchois. Dorzuciłam pomidory pokrojone w paseczki,
dwa pory posiekane w talarki, 2 ząbki czosnku przeciśniętego przez praskę, dwie
garści posiekanych zielonych oliwek, poszarpane listki natki pietruszki. W
czasie, gdy ingrediencje te dusiły się pod przykryciem w woku, ugotowałam w
osolonym wrzątku makaron z czarnego ryżu. Bardzo lubię bezglutenowe makarony
firmy Terrasana, a ich czarny makaron jest po prostu wybitny. Wróciłam do woka,
wrzuciłam resztę muli, nakryłam wok przykrywką i, podrzucając od czasu do czasu
zawartością, trzymałam na ogniu 3 minuty. Szybko wydobyłam tych kilka muszli,
które się nie otworzyły. Dołożyłam osączony makaron, zamieszałam, postawiłam na
ogniu na ostatnią minutę. Po wyłożeniu do miseczek przybrałam natką pietruszki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz