W ostatni wieczór miesiąca zachwycam się dwiema czerwcowymi
formami idealnymi. Peonie i czereśnie.
Zanurzam twarz w chłodnym stuleniu płatków. Biorę do ręki lśniące kulki. To medytacja z urodą czasu. Ćwiczenie ze zmysłowej wrażliwości.
Łagodna krągłość. Barwa i sok. Nieokreślona starodawność zapachu, wdzięk podmiejskiego ogrodu, kurz piaszczystej drogi, nostalgia. Byłam tam kiedyś? Miejsce to z pamięci do mnie woła czy z wyobraźni? Dzban na stole. Salaterka obok.
Widzę siebie – siebie? – siwowłosą, jak jedną ręką rozgarniam kwiaty, a
drugą powoli wkładam do ust dojrzałą czerwcówkę. Powiew bladoróżowego smutku. Smak karminowego spełnienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz