niedziela, 4 sierpnia 2013

Poziomkowa galaretka z brązowym cukrem, ucierana na zimno. I lody poziomkowo-kokosowe.

Poziommmmki. Mmmmm. Przepadammmmm. Oczywiście, najlepsze są te leśne, pachnące słońcem, mchem i paprocią, ale kto byłby w stanie uzbierać ich tyle, aby nie zjeść wszystkich na surowo?

Poziomki to dla mnie owoce szczególne. Gorzko-słodkie. Jak niejednoznaczna, kusząca i lekko niebezpieczna miłość.

W tym roku dostałam niepryskane owoce odmiany Baron Solemacher, podłużne, słodkie. Kilka krzaczków sama uprawiam w doniczkach – owocują do października. Lubię wstać rano, gdy jeszcze chłodno, wyjść w piżamie do loggii i wyłowić małą, czerwoną kroplę spośród zielonych wachlarzyków liści.


Kilogram poziomek przepłukałam, aby pozbyć się piasku i poczekałam, aż obeschną. Po czym cierpliwie przetarłam je przez gęste sito. Poziomkowych resztek, które pozostały na sicie, nie wyrzucałam; później opowiem, co z nich powstało.
Przetartą poziomkową pulpę przełożyłam do makutry, która pamięta jeszcze moją babcię. Drewnianą łyżką wcierałam w masę nieco ponad szklankę brązowego cukru, po jednej łyżce, aż kryształki się rozpuściły. Pod koniec dodałam półtorej łyżki syropu różanego. Rzadko używam gotowych przetworów, ale ten syrop firmy Fungopol oczarował mnie intensywnością zapachu, więc uległam pokusie. Powstała galaretka o lekko płynnej konsystencji.

Chciałam, aby poziomki zachowały swój unikalny aromat, zdecydowałam zatem, że jedynie zapasteryzuję galaretkę. Wyparzyłam małe słoiczki w piekarniku, w temperaturze 110 stopni. Sparzyłam wrzątkiem nakrętki. Do gorących słoików włożyłam przecier poziomkowy, zakręciłam. Następnie pasteryzowałam słoiczki w garnku z wodą, przez dwadzieścia minut. Po pasteryzacji dokręciłam nakrętki. Galaretka nie jest zbyt trwała. Można przechowywać ją w chłodnym miejscu przez miesiąc, może dwa.



Co zrobiłam z przetartymi resztkami poziomek? Otóż podgrzałam je z dodatkiem 3 łyżek brązowego cukru. Gdy zawrzały, dodałam „gęste” z puszki mleka kokosowego i łyżeczkę różanego syropu. Odstawiłam do wystygnięcia, po czym przełożyłam do foremek do lodów, włożyłam drewniany patyczek i wstawiłam do zamrażalnika. Mmmmmm. Lody poziommmmkowe.
A ponieważ zachciało mi się poeksperymentować z kontrastem termicznym, zagotowałam dwie garści wydrylowanych wiśni. Gdy nieco zmiękły, dodałam malutką łyżeczkę liści lawendy. Potrzymałam garnczek na ogniu jeszcze kilka minut. Na koniec dodałam kopiatą łyżkę miodu rzepakowego i mieszałam do momentu, aż się rozpuścił. Podałam gorące wiśnie z zimnym lodem poziomkowym. Podwójne mmmmmmmmmmm.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz