Morele. Małe słońca. Lipcowe królowe. U dziadka drzewa morelowe rosły na południowym skraju ogrodu, tuż przy starym ceglanym murze. Przysadziste, rozłożyste, ciężkie od pomarańczowych, pachnących, mechatych kulek. Były starsze od dziadka, co dla mnie wówczas było niepojęte. Były równie stare, jak Dom.
Zrywało się najpierw owoce ze szczytu, za pomocą drąga z przytwierdzoną na końcu puszką; żeby szpaki nie wydziobały. Z tych moreli robiło się złociste kompoty. Te z dołu zostawiało się na dżem i do bezpośredniego jedzenia. Pamiętam zapach ciepłych, miękkich owoców, słodycz gęstego soku klejącego palce... To wspomnienie sprawia, że mrużę oczy.
Nie ma już tych moreli. Ich korzenie uszkodzono przy wznoszeniu budynku na sąsiedniej posesji. Drzewa przestały owocować, parę lat później - zamarły zupełnie. Odeszły dwa pokolenia bliskich. I jedno pokolenie drzew. Kupuję teraz morele na targu.
W tym roku zrobiłam konfitury po swojemu. Za czasów dziadka i babci nie było mowy ani o cukrze trzcinowym, ani o kardamonie, ani o wodzie różanej. Jest inaczej, ani lepiej, ani gorzej - inaczej. Tylko tamte niskie, rosochate drzewa czasem śnią się po nocy.
6 kg bardzo dojrzałych moreli wypestkowałam, pokroiłam w
ćwiartki i włożyłam do garnka o grubym dnie. Często mieszałam, gdyż zanim
puściły sok, miały ochotę przywrzeć do dna. Gdy owoce zaczęły się rozpadać,
dodałam małymi partiami 2 kg cukru trzcinowego. Gdy całkowicie się rozpuścił,
dorzuciłam korzenie: trzy laski cynamonu, łyżkę mielonego kardamonu, 10
goździków. Po dodaniu przypraw smażyłam ok. 20 minut, po czym konfitury
odstawiłam, aby ostygły i odpoczęły przez noc.
Następnego dnia wróciłam do smażenia. Gdy
konfitury zaczęły parować, dodałam 2 łyżki wody różanej. Z tym składnikiem
trzeba bardzo uważać: odpowiednia ilość czyni potrawę ambrozją, zbyt duża
powoduje nieodparte skojarzenia z drogerią. Posmażyłam wszystko jeszcze ok. 20
minut i gorące przelałam do wyparzonych słoików. Te konfitury wymagają
przynajmniej 20 minut pasteryzacji (pasteryzuję słoiki w garnku wyłożonym ścierką; wlewam wodę 1 cm poniżej zakrętek słoików i trzymam na małym ogniu). Smakiem tych złocistych, aksamitnych konfitur zachwyciła się nawet moja mama - wytrawna mistrzyni przetworów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz