Są teorie mówiące, że w czasie infekcji należy jak najmniej jeść, aby nie dostarczać pożywki bakteriom. Ja jednak - pewnie niestety - należę do szkoły moich babć i ciotek, które mówiły: jeść, ale nie byle co. Oto zatem, co przyrządziłam Chorej Obywatelce.
Najpierw przygotowałam sos. Trzy garści wiśni szklanek wydrylowałam uważając, aby nie marnować soku. Podlałam nieco wodą, niewiele, tak z pół szklanki, tyle tylko, aby owoce miały się w czym gotować. Dodałam łyżkę syropu z agawy (nie więcej, bo pod koniec dojdzie jeszcze sos), zamieszałam, zaczęłam gotować na wolnym ogniu z laską cynamonu, 3 goździkami i 2 ząbkami czosnku wyciśniętymi przez praskę. Dołożyłam całą gałązkę świeżego rozmarynu, łyżeczkę soli i szczyptę pieprzu. Mieszając doprowadziłam do stanu, aż sos się zredukował, wyłowiłam rozmaryn, cynamon i goździki. Dodałam łyżkę płynnego miodu wielokwiatowego, starannie zamieszałam i jeszcze chwilkę potrzymałam na ogniu.
Przygotowałam kalarepkę. Jarzynę obrałam cienko, przekroiłam
na pół i skroiłam w cienkie talarki. Na patelni rozgrzałam łyżkę oleju
rzepakowego, na gorący wrzuciłam kawałek (1 cm) posiekanego imbiru, kawałek (1
cm) posiekanej świeżej papryczki chilli i 1 ząbek czosnku przeciśnięty przez praskę.
Gdy przyprawy zaczęły pachnieć, wrzuciłam kalarepkę i smażyłam nie dłużej niż 2
minuty, cały czas poruszając patelnią. Odsączyłam z tłuszczu, skropiłam sosem
sojowym Tamari, ułożyłam na talerzu.
Wątróbkę kurzą oczyściłam z błon, obtoczyłam lekko w mące owsianej (może być dowolna inna). Wrzuciłam na tłuszcz pozostały po kalarepce i obsmażyłam po minucie z każdej strony. Wyłożyłam na talerz, polałam sosem z wiśni.
Zjadłszy, poczułam się nieco lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz