piątek, 14 sierpnia 2015

Mrożona "niekawa"



Od ponad roku nie piję prawdziwej kawy. Mam zakaz. Przyznam się, że tę restrykcję przyjąć mi było po prostu trudno. Uwielbiałam bowiem zapach kawy, niespieszność porannego rytuału, tego parzenia w tygielku, tego doprawiania szczyptą kardamonu, tego mieszania łyżeczką…
 
Szczególnie chyba tęskniłam za kawą mrożoną, intensywną, słodkawą, aromatyczną, chłodzącą na dłuższy czas niż wszelkie inne napoje chłodzące.



 Kilka miesięcy temu znalazłam fantastyczny substytut autorstwa „Darów Natury”: kawę stworzoną dla cukrzyków, z palonego topinamburu i korzenia mniszka, z dodatkiem korzennych przypraw (dostępna w sklepach ekologicznych i w działach z żywnością organiczną w dobrych hipermarketach). Początkowo nieufna – zawszeć to ersatz! – stawałam się coraz większą entuzjastką tego produktu. A gdy przyszły upały, rozsiadły się w mojej loggii i wszędobylsko wkradły się w każdy zakamarek mojego mieszkania – przyrządziłam z niej mrożoną „niekawę”.




 Dwie łyżki aromatycznego proszku zalałam dwiema szklankami wrzątku, odstawiłam do wystudzenia i wstawiłam na noc do lodówki, w której już chłodziło się 400 ml organicznego mleka kokosowego. Rano przelałam napar do blendera kielichowego, dodałam mleko kokosowe i dwie łyżeczki syropu klonowego. Całość zmiksowałam na bardzo wysokich obrotach, aż do uzyskania gęstej piany. Przelałam do pucharków, podałam natychmiast, dekorowane listkami mięty.


 I na kilka minut przeniosłam się w krainę wiecznych śniegów.


Ściągawka, czyli potrzebne produkty
Dwie łyżki „kawy” z topinamburu i korzenia mniszka lekarskiego, dwie szklanki wrzątku, 400 ml mleka kokosowego, dwie łyżeczki syropu klonowego, mięta do dekoracji. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz