Grzyby. Grzyby. Grzyby. Lubię wszystko, co się z nimi wiąże.
Poranne wstawanie, wciąganie kaloszy, tropienie w miękkim mchu, rozglądanie
się, indiańskie przysiady i skłony, wreszcie och i ach na widok pierwszego
grzyba, którego nieodmiennie całuję w kapelusz, wyciąganie starego składanego
kozika i czyszczenie trzonków, układanie w koszyku, cały ten triumf bezkrwawych
łowów… potem zasiadanie na ganku nad koszem, czyszczenia ciąg dalszy, liczenie,
krojenie, eliminowanie robaczywek, selekcja, które do natychmiastowego
spożycia, które do suszenia, a które do marynaty. Układanie warstwami w
suszarce, szykowanie octu z ziołami, rozgrzewanie patelni…
Całkiem się rozmarzyłam. Jeszcze trochę. Niebawem zapakuję mój samochód aż po dach, wsadzę do kontenera mojego tłustego kocura i ruszę na wschód, gdzie – jak co roku od dwunastu lat – spędzę kilkanaście dni na jesiennych obrzędach.
Ale że grzyby intensywnie zapachniały mi w wyobraźni, kupiłam przy szosie białostockiej sporo kurek ale przede wszystkim – kilkanaście małych, zdrowych, białych prawdziwków, zwanych w moich stronach piaskowymi. Te niezwykle szlachetne grzyby mogą być spożywane na surowo, ja jednak wolę wersję z patelni grillowej, z lekkim ziołowym posmakiem.
Całkiem się rozmarzyłam. Jeszcze trochę. Niebawem zapakuję mój samochód aż po dach, wsadzę do kontenera mojego tłustego kocura i ruszę na wschód, gdzie – jak co roku od dwunastu lat – spędzę kilkanaście dni na jesiennych obrzędach.
Ale że grzyby intensywnie zapachniały mi w wyobraźni, kupiłam przy szosie białostockiej sporo kurek ale przede wszystkim – kilkanaście małych, zdrowych, białych prawdziwków, zwanych w moich stronach piaskowymi. Te niezwykle szlachetne grzyby mogą być spożywane na surowo, ja jednak wolę wersję z patelni grillowej, z lekkim ziołowym posmakiem.
Pokroiłam prawdziwki w plasterki, posmarowałam dokładnie
oliwą, posoliłam i obsypałam igiełkami rozmarynu. Powściągnąwszy wilczy apetyt,
pozwoliłam borowikom poleżeć kilka godzin w oliwie, po czym usmażyłam je na
patelni grillowej.
Właściwie już by wystarczyło. Można zjeść je saute, można podać z kaszą gryczaną... Większą część wchłonęłam prosto z patelni, część zostawiłam do naleśników.
Właściwie już by wystarczyło. Można zjeść je saute, można podać z kaszą gryczaną... Większą część wchłonęłam prosto z patelni, część zostawiłam do naleśników.
Przygotowałam farsz z kurek, które uprzednio starannie
wypłukałam z piachu. Robię to w zlewozmywaku albo dużej misce, a do zimnej wody
dodaję dwie łyżki soli – piach jakoś się tam wiąże z solą i opada na dno.
Wystarczy zebrać grzyby z góry i dodatkowo opłukać je na sicie pod bieżącą
wodą.
Wyczyszczone kurki osuszyłam na papierowym ręczniku, wrzuciłam na pięć minut na wrzątek, osączyłam. Na patelni usmażyłam dużą cebulę cukrową, dodałam kurki, sól i łyżeczkę przyprawy ras-el-hanout. Ta arabska przyprawa, składająca się z ziaren kolendry, chilli, ziela angielskiego, gałki muszkatołowej, imbiru, pieprzu, goździków, papryki, kardamonu, kuminu i kurkumy nada grzybom nieoczekiwany orientalny smak. Aby kurki i cebula trzymały się razem, dodałam kilka łyżek domowej śmietanki z nerkowców*.
Wyczyszczone kurki osuszyłam na papierowym ręczniku, wrzuciłam na pięć minut na wrzątek, osączyłam. Na patelni usmażyłam dużą cebulę cukrową, dodałam kurki, sól i łyżeczkę przyprawy ras-el-hanout. Ta arabska przyprawa, składająca się z ziaren kolendry, chilli, ziela angielskiego, gałki muszkatołowej, imbiru, pieprzu, goździków, papryki, kardamonu, kuminu i kurkumy nada grzybom nieoczekiwany orientalny smak. Aby kurki i cebula trzymały się razem, dodałam kilka łyżek domowej śmietanki z nerkowców*.
A potem – a właściwie wcześniej, bo kasza musi się moczyć kilkanaście godzin – przygotowałam genialne naleśniki… Ten przepis zawdzięczam mojej ukochanej Smakoterapii, czyli jednemu z najlepszych blogów poświęconych zdrowej i pysznej kuchni. Smakoterapia zaś dostała go chyba od francuskich znajomych. Jako że rzeczy genialne powinny rozchodzić się szeroko po świecie, ja również postanowiłam upowszechnić tę najprostszą pod słońcem recepturę.
Pół kilo białej, niepalonej kaszy gryczanej wsypałam do słoja i zalałam do pełna zimną wodą. Odstawiłam na noc w chłodne miejsce. Rano wodę znad kaszy wylałam (ma dość śluzowatą konsystencję), kaszę przełożyłam do blendera kielichowego i dodałam świeżej, zimnej wody; najpierw tylko szklankę, żeby ciasto nie wyszło zbyt luźne. Starannie zmiksowałam ze szczyptą soli, dolałam jeszcze trochę wody, by uzyskać pożądaną, lejącą się, naleśnikową konsystencję. Małą płaską patelnię – gdyż duże naleśniki gryczane rwą się nieco przy odwracaniu – posmarowałam pędzelkiem olejem kokosowym, a gdy się rozgrzała, wlałam chochlę ciasta. Chwilę rozkoszowałam się zapachem smażonego ciasta, za którym od dawna tęskniłam, po czym hop! Przewróciłam naleśnik na drugą stronę. Udało się! I następny, następny, następny…Naleśniki z kaszy gryczanej są nieco grubsze niż pszenne, ale mają wspaniały orzechowy smak i podstawową zaletę: po prostu są prawdziwymi naleśnikami, o co w propozycjach wegańskich wcale niełatwo.
Naleśniki naładowałam kurkowym farszem, złożyłam w kopertę,
na wierzchu obłożyłam smażonymi prawdziwkami. Aaaaach…
A na podwieczorek podałam naleśniki z ubiegłorocznymi domowymi powidłami korzennymi (słodkie węgierki bez cukru, za to z cynamonem, kardamonem, imbirem i goździkami – szczegółowa receptura wkrótce, gdy będę smażyła tegoroczne).
A na podwieczorek podałam naleśniki z ubiegłorocznymi domowymi powidłami korzennymi (słodkie węgierki bez cukru, za to z cynamonem, kardamonem, imbirem i goździkami – szczegółowa receptura wkrótce, gdy będę smażyła tegoroczne).
No czy to nie jest dolce vita?
Ściągawka, czyli potrzebne produkty
Na gryczane naleśniki:
pół kilo białej, niepalonej kaszy gryczanej, woda, szczypta
soli
Na smażone prawdziwki:
kilkanaście zdrowych małych grzybów, dwie łyżki oliwy, sól,
kilka gałązek rozmaryny
Na farsz kurkowy:
dwie szklanki opłukanych kurek, duża cebula cukrowa, sól, łyżeczka
przyprawy ras-el-hanout, cztery łyżki śmietanki z nerkowców
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz