Za chwilę długi weekend. Planuję wypad w Polskę. Osobie o
takim reżimie żywieniowym trudno znaleźć coś odpowiedniego do jedzenia. Ot, choćby taka historia. Niedawno
wylądowałam w małym, przytulnym moteliku na pojezierzu. Zameldowałam się w
recepcji. Przemiła młoda pani zaczęła recytować, co mogę zjeść na śniadanie,
aby zmieścić się w cenie pokoju, a do czego będę musiała dopłacić. Słuchałam
uważnie, jednak nie znalazłam wśród wymienianych produktów dosłownie niczego,
czym mogłabym zaspokoić głód. W końcu powiedziałam: - Widzi pani, ale ja jem
tylko rośliny. Żadnych serków, żadnych płatków na mleku. Tylko produkty
roślinne. Pani lekko się zafrasowała: - Weganka? – spytała. – Tak jakby –
odpowiedziałam, wyrażając jednocześnie swoje uznanie, że zna ten termin, co
wcale nieczęste. Pani obiecała: - Uprzedzę kolegę. Coś dla pani przygotuje.
Podziękowałam. Kiedy, pełna oczekiwań, zeszłam na śniadanie, poważny młody
człowiek pochylił się nad moim stolikiem. – Koleżanka przekazała mi, że chce
pani śniadanie roślinne. Zaraz przyniosę pomidora i ogórka. A co do tego?
Parówki czy jajecznica? Umarłam…
Doświadczenia takie sprawiają, że aby nie kwilić z głodu, wożę ze sobą turystyczną lodówkę, a w niej – kilka słoików z jedzeniem. Takie menu piknikowe. Musi być proste do przechowania, nie wymagać podgrzewania, być zdatne do zjedzenia łyżką podczas moczenia nóg w jeziorze lub przeczekiwania burzy w samochodzie.
Doświadczenia takie sprawiają, że aby nie kwilić z głodu, wożę ze sobą turystyczną lodówkę, a w niej – kilka słoików z jedzeniem. Takie menu piknikowe. Musi być proste do przechowania, nie wymagać podgrzewania, być zdatne do zjedzenia łyżką podczas moczenia nóg w jeziorze lub przeczekiwania burzy w samochodzie.
Na najbliższy wyjazd zabieram za sobą między innymi dwa
rewelacyjne dania: chłodnik botwinkowy z indyjską nutą i bezglutenowe tabbouleh
z kaszy quinoa.
Najpierw opowiem o chłodniku. Jak zwykle postanowiłam całkowicie zdekonstruować
smak tradycyjnego chłodnika botwinkowego. Liście i ogonki dorodnej botwiny
starannie opłukałam i posiekałam drobno, jak na klasyczny chłodnik.
Zalałam je
niewielką ilością wrzącej osolonej wody i gotowałam, póki lekko nie zmiękły.
Wówczas dodałam kolejne dwie szklanki wody, puszkę mleka kokosowego light, sok
z jednej limonki i łyżkę przyprawy tandoori masala. Gotowałam kolejne pięć
minut, a pod koniec dodałam dwie łyżki płynnego miodu. Zamieszałam,
sprawdziłam, czy nie trzeba dodać jeszcze nieco soli. Wystudziłam, schowałam do
lodówki.
Na wyjeździe zjem prosto ze słoika.
Ściągawka, czyli potrzebne produkty:
pęczek botwiny, mleko kokosowe light, sok z jednej limonki, łyżka mieszanki tandoori masala, trzy łyżki płynnego miodu, sól
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz