5 tysięcy lat to szmat czasu. A od tylu lat znana jest i
uprawiana quinoa, czyli komosa ryżowa. Ta niezwykła roślina zawiera w sobie
niemal wszystkie potrzebne człowiekowi mikroelementy. Legenda głosi, że to
właśnie quinoa była „złotem Inków”, tajemnym skarbem, któremu Inkowie
zawdzięczali siłę i mądrość. Legenda prawi też, że hiszpańscy konkwistadorzy,
aby Inków ostatecznie pognębić, zakazali uprawy quinoa, której zagony
przetrwały tylko gdzieś wysoko w górach. Po latach quinoa wróciła do łask,
podobnie jak wraca jej uboższa krewna, poczciwa polska komosa biała.
Ziarnami quinoa zachwycam się, odkąd wyeliminowałam gluten. Robiłam już z nich krupnik i rozmaite potrawki, podawałam na przykład z duszonymi porami i brukselką.
Ziarnami quinoa zachwycam się, odkąd wyeliminowałam gluten. Robiłam już z nich krupnik i rozmaite potrawki, podawałam na przykład z duszonymi porami i brukselką.
Tym razem zakaprysiłam i w związku z planowanym wyjazdem w plener postanowiłam przygotować – jako kolejną potrawę piknikową – autorską wariację na temat tabbouleh, czyli marokańskiej potrawy, do której w klasycznej wersji używa się kaszy kuskus. Ta jednak, jako zawierająca gluten, została przeze mnie jakiś czas temu wyproszona z kuchni. Do mojej wariacji użyłam też innych składników, jakich raczej w tabbouleh się nie uświadczy, a mianowicie – suszonych pomidorów oraz domowych ogórków małosolnych, takich ledwo-ledwo zakwaszonych, po 24 godzinach leżakowania w solance (aby przyspieszyć proces kiszenia, trzeba zalać ogórki gorącą solanką, a potem pozostaje już tylko niecierpliwie przebierać nogami w oczekiwaniu na świeży, aromatyczny, czosnkowo-koprowy smak).
Zaczęłam od przepłukania ziaren białej quinoa (jest jeszcze
czerwona, bardzo dekoracyjna), gdyż podobnie jak kasza jaglana pokryte są
gorzkawą saponiną. Następnie przygotowałam je w identyczny sposób, jak robię z
ryżem jaśminowym. Wsypałam przepłukaną kaszę do glinianego garnka i wlałam wodę
w takiej ilości, aby było jej tyle nad powierzchnią kaszy, ile samej kaszy.
Gotowałam na podstawce izolującej, bez przykrycia, aż woda się spieniła,
wówczas zamieszałam i przykręciłam nieco gaz. Gdy kasza wchłonęła większość
wody, wsypałam kilka szczypt soli, ponownie zamieszałam, przykryłam garnek i
gotowałam jeszcze około 5 minut. Ugotowana quinoa ma specyficzną konsystencję,
moja koleżanka twierdzi, że przypomina małe robaczki – ale bardzo ładne
robaczki. No, nie wiem.
Kiedy komosa stygła, przygotowałam dodatki do tabbouleh.
Pokroiłam w cienkie plasterki cztery ogórki małosolne, a w ćwiartki – po garści
żółtych i czerwonych pomidorków koktajlowych. Wycisnęłam sok z jednej cytryny.
Przecisnęłam przez praskę spory ząbek czosnku. Posiekałam dwie garści mięty i dwie garści natki pietruszki. Naszykowałam pół
filiżanki sporych jabłuszek kaparowych i drugie pół – siekanych zielonych
oliwek. Pokroiłam w drobne paseczki kilka suszonych pomidorów z oliwy. Do
ciepłej jeszcze kaszy dodałam najpierw trzy łyżki oliwy, w której pływały
suszone pomidory, następnie – sok z cytryny, a później, gdy quinoa całkiem
wystygła –wszystkie pozostałe dodatki. Tabbouleh musi się ze dwie godziny
przegryźć. Podaje się je na zimno, wyciągnięte z lodówki. Ja podam je sobie
pewnie na pomoście, nad jakimś cichym, sennym jeziorem.
Ściągawka, czyli potrzebne składniki:
opakowanie białej
quinoa (dag), cztery niezbyt mocno ukiszone ogórki małosolne, garść żółtych i
garść czerwonych pomidorków koktajlowych, duży ząbek czosnku (obrany), garść świeżej mięty, garść świeżej
natki pietruszki, pół filiżanki dużych jabłuszek kaparowych (lub zwykłych,
małych), kilka suszonych pomidorów z oliwy i trzy łyżki tejże oliwy spod
pomidorów, sól
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz