Zima w tym roku kazała mi się szukać. Kapryśnica, nie
pofatygowała się do centrum, południe nawiedzała niezapowiedzianymi wizytami,
jak primadonna. Musiałam szukać jej na północy. Udało mi się, i to dwukrotnie.
W styczniu przyłapałam ją nad morzem, co prawda bezśnieżną,
za to wietrzną i mroźną, niemal arktyczną.
Szłam pod wiatr, bezradnie przebierając w miejscu nogami w zmarzniętym piachu.
Pędziłam z wiatrem, pchana
w plecy falą lodowego podmuchu, śmiałam się i śpiewałam przekrzykując łoskot
fal.
A potem sztorm ucichł, morze zmieniło się w perłową salaterkę, a w porcie
słychać było zewsząd skrzek mew i fletowe pogwizdy kaczek lodówek.
Zimowe morze jest magnetyczne. Krystalicznie szafirowe w słońcu, w sztormie ołowiane, siwe, czasem niemal
białe. Morze wikingów, odkrywców północy, rybaków w szorstkich swetrach. Morze świeżych,
ostrych zapachów. Morze dźwięków, które latem zagłusza krzykliwy tłum. Morze ptaków.
Pusty
Hel, wyludniona Jastrzębia Góra, śpiąca Łeba w objęciach wydm. Pojedynczy
spacerowicze, ornitolodzy, fotografowie. Wrócę za rok, po ciszę.
Podobnie jak wrócę na Suwalszczyznę.
W lutym spędziłam tam tydzień, w maleńkiej wioseczce Postawele, tuż pod litewską granicą. Narażając się na utknięcie w lodowej koleinie, dzielnie przebijałam się przez wiejskie drogi moim miejskim samochodzikiem, aby dotrzeć do Wodziłek, w których śpi samotna molenna staroobrzędowców.
Budziłam się na mglisty świt, patrzyłam,
jak mgła srebrzy szadzią gałęzie i suche kwiaty w ogrodzie,
A wieczorem,
zziajana i pogodna, zasypiałam obok kota na stercie poduszek.
Chyba pora już stwierdzić, że zima, schwytana na zimnym północnym uczynku, wymknęła nam się ostatecznie i w tym roku nie da się więcej podejść. Jak zwykle, żal mi się z nią rozstawać.
Lubię mleczne zadymki i ostrość zimowych konturów, dotyk
chłodu na policzkach, słońce nigdy bardziej słoneczne, śnieg w setce odcieni.
Do widzenia, do widzenia.
Przepiękne zdjęcia!! CZemu nie ma Cię na instagramie?!
OdpowiedzUsuńE.T.