W poprzednim
wcieleniu zapewne byłam szpakiem. Ignorując wszelkie strachy na szpaki,
siadałam na czubkach drzew w okolicznych sadach i z zapamiętaniem dziobałam
czereśnie. Teraz też dziobię. Namiętnie. Rozróżniam odmiany, od chrupkich
jasnych po najsłodsze niemal czarne, olbrzymie. W czerwcu i lipcu mogłabym
żywić się tylko czereśniami. No, może jeszcze bobem. I kurkami. I młodą cukinią.
I groszkiem cukrowym. I… jeszcze paroma darami ziemi.
Jednak czereśnie są na
pierwszym miejscu, absolutnie. Najsmaczniejsze są lekko schłodzone w lodówce i
podjadane tak po prostu z durszlaka. Wyśmienite są też w przetworach. Na przykład - w aromatycznych konfiturach:
Aby
jednak nie dominowała w nich tylko rozczulająca słodycz, ich smak trzeba nieco
podkręcić w kwaśnym kierunku. Takie właśnie, ostre i intensywne, są czereśnie marynowane.
Do
przygotowania słodkiej, korzennej zalewy potrzebowałam: ¾ szklanki octu
jabłkowego, ćwierć szklanki octu spirytusowego,2 szklanki wody, trzy czwarte
szklanki cukru brązowego, 3 łyżki miodu, laskę cynamonu, 8 goździków, 10 lekko rozgniecionych ziaren czarnego
pieprzu, 10 ziaren ziela angielskiego, lekko rozgniecionych, cztery liście
laurowe, suszoną lub świeżą skórkę z pomarańczy, bez albedo, oraz płaską
łyżeczkę soli niejodowanej. Wszystkie składniki zagotowałam i doprowadziłam do
wrzenia, przykręciłam gaz i trzymałam na małym ogniu jeszcze ok. 7 minut, aby
przyprawy oddały cały swój aromat, a ocet nieco odparował.
Kilogram
jasnych czereśni przebrałam, umyłam, osuszyłam. Nie drylowałam. Nożyczkami przycięłam
ogonki do połowy. Umieściłam w wyparzonych słoikach, zalałam ostudzoną zalewą,
zakręciłam wyparzonymi zakrętkami. Pasteryzowałam zanurzone do ¾ wysokości w
garnku z wodą, 15 minut od momentu zawrzenia wody. Mocno dokręciłam zakrętki.
Czereśniowe
pikle będę podawać jako kontrapunkt do dań z ryżem, z cukinią, z kalafiorem. Będzie
ostro!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz