niedziela, 10 lipca 2016

Marynowane czereśnie



W poprzednim wcieleniu zapewne byłam szpakiem. Ignorując wszelkie strachy na szpaki, siadałam na czubkach drzew w okolicznych sadach i z zapamiętaniem dziobałam czereśnie. Teraz też dziobię. Namiętnie. Rozróżniam odmiany, od chrupkich jasnych po najsłodsze niemal czarne, olbrzymie. W czerwcu i lipcu mogłabym żywić się tylko czereśniami. No, może jeszcze bobem. I kurkami. I młodą cukinią. I groszkiem cukrowym. I… jeszcze paroma darami ziemi. 

Jednak czereśnie są na pierwszym miejscu, absolutnie. Najsmaczniejsze są lekko schłodzone w lodówce i podjadane tak po prostu z durszlaka. Wyśmienite są też w przetworach. Na przykład - w aromatycznych konfiturach:


Aby jednak nie dominowała w nich tylko rozczulająca słodycz, ich smak trzeba nieco podkręcić w kwaśnym kierunku. Takie właśnie, ostre i intensywne, są czereśnie marynowane.


Do przygotowania słodkiej, korzennej zalewy potrzebowałam: ¾ szklanki octu jabłkowego, ćwierć szklanki octu spirytusowego,2 szklanki wody, trzy czwarte szklanki cukru brązowego, 3 łyżki miodu, laskę cynamonu, 8 goździków, 10 lekko rozgniecionych ziaren czarnego pieprzu, 10 ziaren ziela angielskiego, lekko rozgniecionych, cztery liście laurowe, suszoną lub świeżą skórkę z pomarańczy, bez albedo, oraz płaską łyżeczkę soli niejodowanej. Wszystkie składniki zagotowałam i doprowadziłam do wrzenia, przykręciłam gaz i trzymałam na małym ogniu jeszcze ok. 7 minut, aby przyprawy oddały cały swój aromat, a ocet nieco odparował. 

Kilogram jasnych czereśni przebrałam, umyłam, osuszyłam. Nie drylowałam. Nożyczkami przycięłam ogonki do połowy. Umieściłam w wyparzonych słoikach, zalałam ostudzoną zalewą, zakręciłam wyparzonymi zakrętkami. Pasteryzowałam zanurzone do ¾ wysokości w garnku z wodą, 15 minut od momentu zawrzenia wody. Mocno dokręciłam zakrętki. 


Czereśniowe pikle będę podawać jako kontrapunkt do dań z ryżem, z cukinią, z kalafiorem. Będzie ostro!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz