sobota, 27 maja 2017

Pieczony fenkuł i kalafior z dressingiem z tahiny



Są rzeczy ważniejsze. To zdanie powraca do mnie codziennie, od półtora roku. Każe wybierać, rezygnować, odstawiać, decydować, rozstrzygać. 

Zachwycenia stają się towarem deficytowym. Rzadkim dobrem. A rzadkie dobra rzadko się poddaje redystrybucji.

Czasem jednak znów się zachce. Zwłaszcza gdy efektem tego zachcenia jest nasycenie bliskich. Dopełnienie kontaktu dobrej jakości zmysłem smaku. Najbardziej chyba sensualnym.
 

To danie już nie zimowe, jeszcze nie letnie, w zasadzie uniwersalne, można je podawać na ciepło, jak potrawkę, na zimno, jako sałatkę, ma smak głęboki, kompletny, dogadzający. 

Dwa fenkuły umyłam, osuszyłam i obrałam kolejne liście, aż do głąba, który wyrzuciłam. Kalafior umyłam, osuszyłam, podzieliłam na małe różyczki. Liście fenkułu i różyczki kalafiora ułożyłam w naczyniu do zapiekania, namaściłam oliwą, oprószyłam solą, skropiłam sokiem z cytryny, obsypałam porwanymi liśćmi bazylii i piekłam 25 minut w temperaturze 180 stopni. Zostawiłam w piekarniku do wystygnięcia.

Przyrządziłam sos. Do słoiczka wlałam sok wyciśnięty z całej limonki, ćwierć szklanki wody, cztery łyżki oliwy, dwie łyżki syropu z agawy i łyżkę tahiny. Słoik zakręciłam i potrząsałam nim tak długo, aż powstała gładka, jednolita emulsja. Następnie do słoika wrzuciłam trzy łyżki rodzynek, uprzednio namoczonych we wrzątku i odsączonych. Słoik wstawiłam do lodówki.


Przestudzone warzywa wymieszałam z sosem, posypałam mieszanką świeżych ziół prosto z „ogrodu”, jaki mam w loggii – liśćmi kolendry, drobnej bazylii, pierzastej pietruszki. Odstawiłam do lodówki do przegryzienia się smaków. Tym razem podałam na chłodno.



Ściągawka, czyli potrzebne produkty
Dwie bulwy fenkułu, jeden młody kalafior, trzy łyżki rodzynków namoczonych we wrzątku i odsączonych po kwadransie, sok z całej limonki, cztery łyżki oliwy, dwie łyżki syropu z agawy (lub łyżka syropu klonowego lub łyżka miodu), łyżka tahiny, sól, świeże zioła.

niedziela, 26 lutego 2017

Kotleciki z batatów



Czasem coś w człowieku zacina się, zatyka. Przechodzi się wtedy na niższy bieg, oszczędnościowy, wyłączając to, co może poczekać. Niekiedy jest niezbędna minimalizacja pewnych aktywności. Tak trzeba i nie ma co się żalić. Kiedyś dopłynie szerszy strumień energii, a może będzie się sączyć kropla po kropli. I może któraś z tych kropli spadnie na Zachwycenia, tak jak dziś.

Kotleciki batatowe wymyśliłam z okazji karnawału. Na słono i pikantnie, pod prąd tłustoczwartkowym tradycjom. 


Cztery spore bataty obrałam i, pokrojone w byle jaką kostkę, umieściłam w naczyniu do zapiekania. Lekko, lekuchno omaściłam oliwą, oprószyłam solą. Piekłam w piekarniku nagrzanym do 190 stopni, po dwudziestu minutach dodałam dwa ząbki czosnku przeciśnięte przez praskę, przemieszałam, dopiekłam jeszcze dziesięć minut.  

Przełożyłam upieczone bataty do miski i blenderem-stopką roztarłam niezbyt dokładnie, chropowato. Dodałam kopiatą łyżeczkę przyprawy arabskiej przypraw ras-el-hanout. To bardzo aromatyczna mieszanka, w skład której wchodzi imbir, kumin, anyż, ziarna kolendry, kurkuma, ostra papryka, bazylia, tymianek, cząber, ziarna kopru włoskiego, gałka muszkatołowa, goździk. Zamiast jednak kupować bilet do Maroka i biec po ras-el-hanout na najbliższy suk, można równie dobrze sięgnąć do własnej szuflady po ulubione przyprawy. Byle nie zabrakło w nich imbiru i ostrej papryki.


Z przyprawionej masy batatowej uformowałam kulki, spłaszczyłam je nieco i obtoczyłam je w panierce z grubo mielonej mąki z ciecierzycy. W woku rozgrzałam olej, gdy zaczął bąbelkować, szybko włożyłam pączuszki. Po trzech minutach obróciłam szpatułką na drugą stronę, aby równomiernie się dosmażyły. Po kolejnych trzech minutach wyciągnęłam gotowe pączki i odłożyłam do odsączenia na pergaminie.

Podałam z ostrym ratatouille.



Ściągawka, czyli potrzebne składniki
Cztery bataty, dwa ząbki czosnku, sól, oliwa, łyżeczka przyprawy ras-el-hanout, pół szklanki panieru z ciecierzycy (grubej mąki ciecierzycowej), olej do smażenia