piątek, 17 czerwca 2016

Chłodnik pomidorowo-truskawkowy



To przepis na dzień, gdy z nieba leje się płynna słoneczna lawa i gdy myśl o czymkolwiek cieplejszym niż 10 stopni przyprawia o zawrót głowy. 

Chłodnik ekspresowy. Niewymagający. Gęsty od smaku i zapachu.


Osiem pięknych pomidorów malinowych sparzyłam wrzątkiem, z każdego obrałam skórkę. Pokroiłam niedbale na mniejsze kawałki, włożyłam do blendera. Piętnaście dorodnych truskawek dokładnie umyłam pod bieżącą wodą, odszypułkowałam, włożyłam do blendera. Wsypałam dwie łyżeczki ostrej sproszkowanej papryki, i – głównie dla podkreślenia kolorytu – płaską łyżeczkę przyprawy tandoori masala (mieszanka z przewagę chilli, imbiru, cynamonu, kurkumy i kolendry, z tchnieniem kminu rzymskiego, czosnku, nasion kopru włoskiego, pieprzu i anyżu) . Wlałam dwie łyżki słodu daktylowego (można dodać po prostu pięć sporych miękkich daktyli bez pestek). Dodałam  łyżeczkę soli i gałązkę mięty. I wszystko zmiksowałam. Podałam po godzinnym leżakowaniu w lodówce, z listkami mięty.

Smak chłodnika można zaostrzyć, dodając posiekaną małą czerwoną cebulę. Można skropić go po wierzchu dobrym czerwonym octem winnym. Jeżeli, oczywiście, komuś chce się siekać albo pójść do spiżarni.
 


Mnie się nie chciało.


Ściągawka, czyli niezbędne składniki
Osiem pomidorów malinowych, piętnaście truskawek, dwie łyżeczki sproszkowanej ostrej papryki, płaska łyżeczka tandoori masala, dwie łyżki słodu daktylowego (lub pięć miękkich daktyli), sól, mała garsteczka liści mięty. Opcjonalnie: mała czerwona cebula, czerwony ocet winny.

środa, 15 czerwca 2016

Botwinka arabesca



Często sięgam po przyprawowe nuty indyjskie. Ostatnio zatęskniłam za kolorytem arabskim. Może dlatego, że dostałam fantastyczną arabską ceramikę. Czemu jak czemu, ale pięknym naczyniom nijak nie potrafię się oprzeć. Postanowiłam wymyślić przepis, który będzie jak sojusz polsko-arabski. Bo w sojusze, alianse i mariaże wchodzić warto. 




Najpierw upiekłam trzy czerwone papryki (ok. 20 min. w piekarniku nagrzanym do 200 stopni), a po ostudzeniu obrałam ze skóry i usunęłam nasionka. Sprawioną paprykę pokroiłam w małe kawałki. 

Następnie pęczek młodej marchewki (lub opakowanie marwitek, tych do chrupania) oczyściłam i pokroiłam w plasterki. Rozgrzałam w głębokiej patelni łyżkę oleju kokosowego. Na gorący tłuszcz wsypałam dwie łyżeczki ostrej sproszkowanej papryki i łyżeczkę mielonych ziaren kolendry, a gdy przyprawy zaczęły pachnieć – wrzuciłam przygotowaną marchewkę, posoliłam i dusiłam pod przykryciem około 10 minut. Ma zachować chrupkość.

Liście botwiny z dwóch pęczków dokładnie opłukałam, strzepnęłam z wody i pokroiłam na małe kawałki, takie, które nie będą spadały z widelca. Zalałam w garnku niewielką ilością wody, około pół szklanki, tyle jedynie, aby nie przywarły do dna garnka i aby chwileczkę poddusiły się w parze pod pokrywką, z dodatkiem płaskiej łyżeczki soli.

Osączyłam czerwoną fasolę z puszki (uff, wydało się, czasem używam tej z puszki, zwłaszcza gdy do przepisu potrzeba mi jedynie niewielkiej ilości fasoli), dodałam do garnka z botwinką. Dołożyłam marchew i pieczoną paprykę. Wsypałam garść rodzynków, wlałam sok z jednej cytryny, wmieszałam ząbek czosnku przeciśnięty przez praskę. W końcu dodałam dwie czubate łyżeczki arabskiej mieszanki zaatar. To mieszanka, której skład różni się w zależności od regionu, zawsze jednak w jej skład wchodzi tymianek, sezam i sumak. I to ona odpowie za smak dania, a raczej – za przeniknięcie i się smaków słodkich, słonych, kwaśnych i pikantnych. Potrzymałam garnek na ogniu, od czasu do czasu mieszając, jeszcze dwie minuty tak, aby ingrediencje związały się ze sobą, ale aby botwinka nie zrobiła się bura. 



Ale to jeszcze nie koniec. Gdy wyłożyłam gotowe danie na talerz, posypałam je świeżą natką kolendry i przybrałam  hojnie jagodami miechunki, wyłuskanymi z suchych koszyczków. I to był gest nadający potrawie niepodrabialny, kwaskowo-słodkawy sznyt.
Kto by pomyślał, że poczciwa botwina tak potrafi…

 

Ściągawka, czyli niezbędne składniki
Dwa pęczki botwiny (same liście, bez bulw buraczanych), 3 czerwone papryki, pęczek młodej marchewki (lub opakowanie marwitek), dwie łyżeczki ostrej sproszkowanej papryki, łyżeczka mielonych ziaren kolendry, puszka czerwonej fasoli, garść rodzynków, sok z jednej cytryny, ząbek czosnku, sól, dwie czubate łyżeczki mieszanki zaatar, garść świeżych liści kolendry,  kilkanaście jagód miechunki.

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Barszcz z młodych buraków z galangalem i lukrecją



Młode buraki są boskie. Mają tę niezrównaną chrupkość i aromatyczną zadziorność, jakiej próżno szukać u ich starszych braci. No i liście botwinowe, genialne kolorystycznie, z czerwonym krwioobiegiem i zieloną mięsistością. Warzywo doskonałe od korzenia do czubka. Jak mało które. 

Dziś zrobiłam użytek z samych bulw buraczanych i łodyżek, liście botwiny zostawiając do innego przepisu. 


Buraki (z dwóch pęczków, bo sprzedawcy w moim sklepie osiedlowym są bardzo oszczędni) oczyściłam, opłukałam i pokroiłam wraz z łodyżkami w drobną kostkę. Zalałam 2 litrami wrzątku. Dodałam pół łyżki soli. Łyżeczkę suszonego korzenia galangalu i pół łyżeczki suszonego korzenia lukrecji zawinęłam w węzełek z gazy i włożyłam do garnka z warzywami. 

Gotowałam buraki na wolnym ogniu pół godziny, po tym czasie wyciągnęłam zawiniątko z korzeniami i dodałam przyprawy w proszku: dwie płaskie łyżeczki ostrej papryki chilli, dwie płaskie łyżeczki mielonej kolendry i dla podbicia purpurowej barwy – dwie płaskie łyżeczki przyprawy tandoori masala. Zakwasiłam zupę, dodając sok z dużej cytryny. Po kolejnych dziesięciu minutach gotowania dodałam szklankę mleka kokosowego, starannie zamieszałam, zmniejszyłam gaz do minimum i pozwoliłam zupie pyrkotać jeszcze pięć minut. 

 
Z owocu granatu wydłubałam pestki. Zupę przelałam do naczyń, przybrałam kwitnącymi gałązkami tajskiej bazylii, obok podałam pestki granatu.

Zupa jest bardzo intensywna. Należy pamiętać, że korzeń lukrecji, dający specyficzny aromat i słodycz, nie jest wskazany dla kobiet w ciąży. Można zrezygnować z tej przyprawy, wówczas dla wzmocnienia słodyczy warto dodać łyżkę syropu klonowego lub – jeśli ktoś używa – jasnego miodu.




Ściągawka, czyli potrzebne składniki
8 młodych buraków z łodyżkami, ale bez liści, łyżeczka suszonego korzenia galangalu w drobnych kawałkach (można użyć świeży korzeń, kawałek ok. 2 cm), pół łyżeczki suszonego korzenia lukrecji w drobnych kawałkach (do zastąpienia łyżką syropu klonowego lub jasnego miodu), dwie płaskie łyżeczki suszonej sproszkowanej chilli, dwie płaskie łyżeczki mielonych ziaren kolendry, dwie płaskie łyżeczki mieszanki tandoori masala, sok z dużej cytryny, szklanka mleka kokosowego, pestki z jednego owocu granatu, tajska bazylia do przybrania.

niedziela, 12 czerwca 2016

Syrop z kwiatów czarnego bzu



Jeszcze zostało parę dni kwitnienia czarnego bzu. Przynajmniej w centralnej Polsce. Bo na północy ponoć dopiero się zaczyna, tam jeszcze akacje w rozkwicie.

Oba zapachy, akacjowy i czarnobzowy, są intensywne, mydlane, trochę pościelowe. Rozleniwiające. Bardzo letnie. Oba można utrwalić. 

Trzy tygodnie temu przygotowałam syrop z kwiatów akacji. W tym tygodniu – syrop z kwiatów czarnego bzu. Jako że receptura jest identyczna, opiszę moje ostatnie poczynania. 


Zerwałam około pięćdziesięciu baldachów czarnego bzu (z kilkunastu krzaków, aby nie pozbawić jednego drzewa możliwości owocowania), sprawdzając, czy na łodyżkach nie ma mszyc, które uwielbiają słodki sok. Otrzepałam delikatnie z muszek i śmietków. Z każdego baldachu usunęłam jak najgłębiej łodyżki, bo kryją gorycz. Dobrze robić to nad garnkiem, bo gwiaździste kwiatuszki szybko opadają. Oczyszczone kwiaty zalałam 2 litrami wrzątku i odstawiłam na 24 godziny, po wystygnięciu przenosząc w chłodne miejsce. 

Następnego dnia odcedziłam wonny płyn, starannie odciskając kwiaty. Do gotowego odwaru dodałam sok z 5 cytryn i 70 dag cukru. Zagotowałam. Gdy syrop zawrzał, chwilę potrzymałam go na ogniu, a potem szybko przelałam do wyparzonych butelek. 


Trudno mi odpowiedzieć na pytanie, jak długo można go przechowywać. U mnie znika w kilka upalnych tygodni, podawany z lodowatą gazowaną wodą mineralną i listkami mięty. Syrop ten ma bowiem właściwości chłodzące. Lubię też skrapiać syropem śniadaniowe racuszki. 



Kwiaty czarnego bzu można też suszyć. Zaparzam z nich w zimie napotne dekokty przeciw przeziębieniom, po szczypcie dodaję do innych herbat dla aromatu, szykuję dobroczynną dla skóry kąpiel. 



Do czarnego bzu mam stosunek sentymentalny z jeszcze jednego powodu: racuszki z baldachów czarnego bzu to był mój pierwszy wegański przepis na tym blogu. 



Ściągawka, czyli niezbędne składniki
50 baldachów czarnego bzu, 2 litry wody, sok z 5 cytryn, 70 dag cukru (najlepiej nierafinowanego)

środa, 8 czerwca 2016

Pappardelle szparagowe z makaronem ryżowym i orzechami



Kiedy późna wiosna skacze na główkę w gorącą toń lata, zaczynam mieć bardzo dużo roboty. Bo to rano trzeba zrobić inspekcję każdej ze stu piętnastu donic i doniczek, jakie tłoczą się w mojej loggii. Trzeba uszczknąć przekwitłe płatki, oberwać spalone słońcem liście, skropić rośliny wodnym pyłem z rozpylacza. Za światła dziennego trzeba zrobić zdjęcia nowych kwiatów, bo ani się obejrzę, a już minie na nie sezon, przeminą bez pożegnania. W dzień trzeba też zajrzeć na jakiś targ, wytropić nowalie i pogadać ze sprzedawcami, wyszpiegować, czy czasem nie pojawiły się w dzielnicy krajowe czereśnie i bób. Trzeba posłuchać ptaków, zwłaszcza tych plotkarzy, kosa i szpaka. Po zmroku trzeba odprawić rytuał podlewania, moje rośliny potrzebują ponad dwudziestu litrów wody dziennie, przemierzam zatem dwudziestokrotnie dystans loggia – kuchenny zlewozmywak, czekam cierpliwie, aż chłodna woda spłynie do litrowej konewki, drepczę z powrotem uważnie, aby nie uronić ni kropli, po czym powoli, powolutku, cienkim srebrnym strumykiem, dokarmiam kwiaty. Wspaniała medytacja. Przed snem trzeba jeszcze starannie wyszczotkować kota, który zmienia odzienie na letnie, lżejsze. Tyle spraw na głowie. A jeszcze praca zawodowa… W tym bujnym, zielonym zawirowaniu czasem trudno znaleźć czas na gotowanie. A zwłaszcza – na pisanie o gotowaniu.

Anim się obejrzała, a szparagi, które przy poprzednim wpisie na blogu były nowalijkami, zaczęły przejrzewać. Coraz rzadziej pojawiają się te cienkie jak paluszki, coraz częściej – grube jak kciuk, ciągle jednak jeszcze mięsiste i pełne soków. Idealne na pappardelle, czyli grube wstążki przypominając e makaron. Można podać je same, danie jednak będzie treściwsze, jeśli wymiesza się je z prawdziwym makaronem.



Najpierw w głębokiej misce zalałam osolonym wrzątkiem pół paczki ryżowego makaronu z tapioką i zieloną herbatą. Ten gatunek jest dostępny w sklepach Carrefour, można znaleźć go na stoiskach z orientalną żywnością; ma prześliczny pistacjowy kolor i subtelny herbaciany posmak. Oczywiście można go zastąpić zwykłym makaronem ryżowym, trzeba wybrać ten o jak najszerszych wstążkach. Makaron odstawiłam na kwadrans, następnie odcedziłam i wymieszałam z łyżką oleju z włoskich orzechów.

Na suchej patelni uprażyłam dwie garści łuskanych i rozdrobnionych orzechów włoskich; zdjęłam z ognia, gdy zaczęły pachnieć, przesypałam na talerzyk.

Pęczek grubych zielonych szparagów starannie umyłam i osuszyłam. Z każdego szparaga odcięłam zdrewniałą końcówkę, tak na oko pół centymetra, a potem ostrą obieraczką zestrugałam pierwszą, sztywną warstwę skórki, którą wyrzuciłam. Następnie obcięłam czubek, odłożyłam, zaś pozostałą część warzywa strugałam dalej, trzymając  na desce do krojenia tak, aby nie skroić sobie palców, ale otrzymać cienkie, dość długie wstążki. I tak postąpiłam z całym pęczkiem.

Na patelni rozgrzałam łyżkę oleju kokosowego. Na gorący tłuszcz wrzuciłam szparagowe pappardelle i smażyłam około półtorej minuty;  wstążki mają być chrupkie. Posoliłam, dodałam płatki chilli, osączony makaron ryżowy, a na koniec – czubki szparagów. Wszystko razem potrzymałam na ogniu minutę, poruszając patelnią. Wyłożyłam „kluski” na talerz, posypałam orzechami, przybrałam jadalnymi kwiatami chabrów. 



Danie jest jak czerwiec, lekkie, a intensywne i sycące. 


Ściągawka, czyli potrzebne składniki:
Pół opakowania makaronu ryżowego z tapioką i zieloną herbatą (lub zwykłego makaronu ryżowego wstążki), pęczek zielonych grubych szparagów, dwie garści łuskanych orzechów włoskich, łyżka oleju z orzechów włoskich, łyżka oleju kokosowego, sól, dwie szczypty suszonych płatków chilli, jadalne kwiaty do ozdoby