Kiedy późna
wiosna skacze na główkę w gorącą toń lata, zaczynam mieć bardzo dużo roboty. Bo
to rano trzeba zrobić inspekcję każdej ze stu piętnastu donic i doniczek, jakie
tłoczą się w mojej loggii. Trzeba uszczknąć przekwitłe płatki, oberwać spalone
słońcem liście, skropić rośliny wodnym pyłem z rozpylacza. Za światła dziennego
trzeba zrobić zdjęcia nowych kwiatów, bo ani się obejrzę, a już minie na nie
sezon, przeminą bez pożegnania. W dzień trzeba też zajrzeć na jakiś targ,
wytropić nowalie i pogadać ze sprzedawcami, wyszpiegować, czy czasem nie
pojawiły się w dzielnicy krajowe czereśnie i bób. Trzeba posłuchać ptaków,
zwłaszcza tych plotkarzy, kosa i szpaka. Po zmroku trzeba odprawić rytuał
podlewania, moje rośliny potrzebują ponad dwudziestu litrów wody dziennie,
przemierzam zatem dwudziestokrotnie dystans loggia – kuchenny zlewozmywak,
czekam cierpliwie, aż chłodna woda spłynie do litrowej konewki, drepczę z
powrotem uważnie, aby nie uronić ni kropli, po czym powoli, powolutku, cienkim
srebrnym strumykiem, dokarmiam kwiaty. Wspaniała medytacja. Przed snem trzeba
jeszcze starannie wyszczotkować kota, który zmienia odzienie na letnie,
lżejsze. Tyle spraw na głowie. A jeszcze praca zawodowa… W tym bujnym, zielonym
zawirowaniu czasem trudno znaleźć czas na gotowanie. A zwłaszcza – na pisanie o
gotowaniu.
Anim się
obejrzała, a szparagi, które przy poprzednim wpisie na blogu były nowalijkami,
zaczęły przejrzewać. Coraz rzadziej pojawiają się te cienkie jak paluszki,
coraz częściej – grube jak kciuk, ciągle jednak jeszcze mięsiste i pełne soków.
Idealne na pappardelle, czyli grube wstążki przypominając e makaron. Można
podać je same, danie jednak będzie treściwsze, jeśli wymiesza się je z
prawdziwym makaronem.
Najpierw w
głębokiej misce zalałam osolonym wrzątkiem pół paczki ryżowego makaronu z
tapioką i zieloną herbatą. Ten gatunek jest dostępny w sklepach Carrefour,
można znaleźć go na stoiskach z orientalną żywnością; ma prześliczny pistacjowy
kolor i subtelny herbaciany posmak. Oczywiście można go zastąpić zwykłym
makaronem ryżowym, trzeba wybrać ten o jak najszerszych wstążkach. Makaron
odstawiłam na kwadrans, następnie odcedziłam i wymieszałam z łyżką oleju z
włoskich orzechów.
Na suchej
patelni uprażyłam dwie garści łuskanych i rozdrobnionych orzechów włoskich;
zdjęłam z ognia, gdy zaczęły pachnieć, przesypałam na talerzyk.
Pęczek
grubych zielonych szparagów starannie umyłam i osuszyłam. Z każdego szparaga
odcięłam zdrewniałą końcówkę, tak na oko pół centymetra, a potem ostrą
obieraczką zestrugałam pierwszą, sztywną warstwę skórki, którą wyrzuciłam. Następnie
obcięłam czubek, odłożyłam, zaś pozostałą część warzywa strugałam dalej,
trzymając na desce do krojenia tak, aby
nie skroić sobie palców, ale otrzymać cienkie, dość długie wstążki. I tak
postąpiłam z całym pęczkiem.
Na patelni
rozgrzałam łyżkę oleju kokosowego. Na gorący tłuszcz wrzuciłam szparagowe
pappardelle i smażyłam około półtorej minuty;
wstążki mają być chrupkie. Posoliłam, dodałam płatki chilli, osączony
makaron ryżowy, a na koniec – czubki szparagów. Wszystko razem potrzymałam na
ogniu minutę, poruszając patelnią. Wyłożyłam „kluski” na talerz, posypałam
orzechami, przybrałam jadalnymi kwiatami chabrów.
Danie jest
jak czerwiec, lekkie, a intensywne i sycące.
Ściągawka, czyli
potrzebne składniki:
Pół opakowania makaronu ryżowego z tapioką i zieloną
herbatą (lub zwykłego makaronu ryżowego wstążki), pęczek zielonych grubych
szparagów, dwie garści łuskanych orzechów włoskich, łyżka oleju z orzechów
włoskich, łyżka oleju kokosowego, sól, dwie szczypty suszonych płatków chilli,
jadalne kwiaty do ozdoby
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz