Weszłam niedawno z młodą
przyjaciółką do bistro przy teatrze, obie czymś tam byłyśmy do szpiku przemarznięte, z jakiegoś powodu nosami
pociągające, przez coś osłabione i pilnie wyglądające wzmocnienia. A w tym
bistro, bardzo modnym i bardzo swobodnym, pachniało imbirem i smażonym ryżem. I
kiedy kończyłam zlizywać ostatnie ziarnko ze swojego talerza, wiedziałam, że
zrobię w domu wersję wegańską tego dania – ratunku dla zagrypionych,
zasępionych, zacukanych tym, co na zewnątrz i zmartwionych tym, co w środku.
A moje kimchi domowe właśnie dochodziło
do punktu, kiedy kwasota zrównała się z ostrością, a składniki stały się
miękkie bez utraty chrupkości. Najpierw więc opowiem, jak zrobiłam to
najprostsze na świecie kimchi, bazowe, do uzupełniania składnikami.
Dwie średniej wielkości kapusty
pekińskie opłukałam, zdjęłam przywiędłe listki zewnętrzne, odcięłam zgrubiałą
część u nasady i skroiłam w piórka o szerokości pół centymetra. Trzy okrągłe
białe rzodkwie (może być jedna długa) skroiłam w słupki. Trzycentymetrowy
kawałek imbiru obrałam i pokroiłam w drobną kosteczkę. Dwie marchewki
ostrugałam obieraczką w cienkie wstążki (nie lubię grubych kawałków marchwi).
Jedną czerwoną papryczkę chilli skroiłam w maciupkie krążki. Pęczek szczypioru
pokroiłam od niechcenia. Wszystko razem hojnie posoliłam, wymieszałam i ubiłam
w glinianym garnku. Na wierzchu umieściłam płaski kamień, otoczak przywieziony
znad morza, uprzednio wygotowany. Garnek postawiłam w miejscu o pokojowej temperaturze.
Po 6 dniach kimchi okazało się idealnie ukiszone. Ten podstawowy przepis
zamierzam modyfikować, dorzucając różne inne składniki do kiszonki, bardzo
chodzi za mną szczególnie dodatek jabłka i ziaren kardamonu. I nie, nie
interesuje mnie, że to będzie niekanoniczne, niekoreańskie, nie takie. Będzie
skuteczne, rozganiające infekcje i poczucie zlodowacenia, pobudzające.
Kiedy zatem kimchi już było
gotowe, w głębokiej patelni rozgrzałam łyżkę oleju kokosowego i na gorący
wrzuciłam po dwie garści opłukanej, osuszonej i pokrojonej w dwucentymetrowe
kawałki zielonej fasolki szparagowej i podobnie przygotowanego świeżego cukrowego
groszku. Potrzymałam na ostrym ogniu około dwóch minut, dodałam garść
poszatkowanego szczypioru dolałam dwie łyżki bezglutenowego sosu sojowego i po
kolejnej minucie zdjęłam z ognia i przełożyłam do miski. Na tę samą patelnię
wrzuciłam trzy szklanki ugotowanego uprzednio na półsypko brązowego ryżu (wg
przepisu na opakowaniu) i spory ząb czosnku przeciśnięty przez praskę. Smażyłam, od czasu do czasu mieszając i sprawdzając,
czy dostatecznie słony i czy zaczyna chrupać. Dołożyłam trzy szklanki ukiszonego
kimchi, zamieszałam, zmniejszyłam ogień i zostawiłam na migoczącym płomieniu na
kolejne trzy minuty. Pod koniec dodałam groszek i fasolkę. Pożywię tym cztery
przemarznięte dusze.
Ściągawka, czyli potrzebne składniki
Kimchi
Dwie kapusty pekińskie, trzy okrągłe białe rzodkwie lub jedna podłużna,
dwie marchewki, trzycentymetrowy kawałek imbiru, jedna czerwona papryczka
chilli, pęczek szczypioru, sól.
Ryż z kimchi
Trzy szklanki ugotowanego na półsypko brązowego ryżu, kopiata łyżka
oleju kokosowego, dwie garści zielonej fasolki szparagowej, dwie garści groszku
cukrowego, garść szczypioru, duży ząbek czosnku, dwie łyżki bezglutenowego sosu sojowego, trzy
szklanki ukiszonego kimchi