Mody
kulinarne. Nie jestem na nie uodporniona, chętnie kosztuję, czasem się
zachwycam i włączam produkt do stałego repertuaru, bawiąc się nim i odkrywając
pełnię jego smaku. Tak było z batatami, quinoa, chia. Nie zaczarował mnie
topinambur, choć ciekawy w smaku, jednak przez swój skład chemiczny – dość,
hmm, rewolucyjny. Uwiodły mnie natomiast ziemniaki truflowe.
Rzeczywiście
przypominają wyglądem trufle, są dość niekształtne, sękate, trochę jak imbir,
tyle że w niemal czarnej skórce. Po obraniu i ugotowaniu zaskakują barwą, w
smaku zaś są niemal identyczne jak poczciwe białe lub żółtawe pyry.
Puree z
ziemniaków truflowych podałam jako dodatek do warzyw z grilla – ożywiło je i
podbiło kolorystycznie. Mam wrażenie, że ziemniaki truflowe gotują się krócej i
mają więcej krochmalu, toteż trzeba uważać, żeby się nie rozgotowały na
klajster. Kwadrans wystarczy w zupełności. Ugotowane ziemniaki odcedziłam i
zmiksowałam z łyżką mleka kokosowego, solą, pieprzem i odrobiną startej skórki
z cytryny.
Przymierzam
się jeszcze do ziemniaków pieczonych – o efektach naturalnie poinformuję.
Ściągawka, czyli
potrzebne produkty
Sześć ziemniaków truflowych, łyżka gęstego mleka kokosowego,
łyżeczka skórki startej z cytryny, sól i pieprz do smaku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz