środa, 13 sierpnia 2014

Chłodnik botwinkowy w stylu indyjskim - menu piknikowe



Za chwilę długi weekend. Planuję wypad w Polskę. Osobie o takim reżimie żywieniowym trudno znaleźć coś odpowiedniego  do jedzenia. Ot, choćby taka historia. Niedawno wylądowałam w małym, przytulnym moteliku na pojezierzu. Zameldowałam się w recepcji. Przemiła młoda pani zaczęła recytować, co mogę zjeść na śniadanie, aby zmieścić się w cenie pokoju, a do czego będę musiała dopłacić. Słuchałam uważnie, jednak nie znalazłam wśród wymienianych produktów dosłownie niczego, czym mogłabym zaspokoić głód. W końcu powiedziałam: - Widzi pani, ale ja jem tylko rośliny. Żadnych serków, żadnych płatków na mleku. Tylko produkty roślinne. Pani lekko się zafrasowała: - Weganka? – spytała. – Tak jakby – odpowiedziałam, wyrażając jednocześnie swoje uznanie, że zna ten termin, co wcale nieczęste. Pani obiecała: - Uprzedzę kolegę. Coś dla pani przygotuje. Podziękowałam. Kiedy, pełna oczekiwań, zeszłam na śniadanie, poważny młody człowiek pochylił się nad moim stolikiem. – Koleżanka przekazała mi, że chce pani śniadanie roślinne. Zaraz przyniosę pomidora i ogórka. A co do tego? Parówki czy jajecznica? Umarłam…

Doświadczenia takie sprawiają, że aby nie kwilić z głodu, wożę ze sobą turystyczną lodówkę, a w niej – kilka słoików z jedzeniem. Takie menu piknikowe. Musi być proste do przechowania, nie wymagać podgrzewania, być  zdatne do zjedzenia łyżką podczas moczenia nóg w jeziorze lub przeczekiwania burzy w samochodzie.

Na najbliższy wyjazd zabieram za sobą między innymi dwa rewelacyjne dania: chłodnik botwinkowy z indyjską nutą i bezglutenowe tabbouleh z kaszy quinoa.

Najpierw opowiem o chłodniku. Jak zwykle postanowiłam całkowicie zdekonstruować smak tradycyjnego chłodnika botwinkowego. Liście i ogonki dorodnej botwiny starannie opłukałam i posiekałam drobno, jak na klasyczny chłodnik. 


Zalałam je niewielką ilością wrzącej osolonej wody i gotowałam, póki lekko nie zmiękły. Wówczas dodałam kolejne dwie szklanki wody, puszkę mleka kokosowego light, sok z jednej limonki i łyżkę przyprawy tandoori masala. Gotowałam kolejne pięć minut, a pod koniec dodałam dwie łyżki płynnego miodu. Zamieszałam, sprawdziłam, czy nie trzeba dodać jeszcze nieco soli. Wystudziłam, schowałam do lodówki.




Na wyjeździe zjem prosto ze słoika. 



Ściągawka, czyli potrzebne produkty:

pęczek botwiny, mleko kokosowe light, sok z jednej limonki, łyżka mieszanki tandoori masala, trzy łyżki płynnego miodu, sól

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz