Cukru używam w mojej kuchni bardzo niewiele, polskie
cukrownie na mnie interesu nie zrobią, bo jeśli już sięgam po tę grzeszną
słodycz, to w grę wchodzi brązowy cukier trzcinowy, a i to tyle, co kot Leon
napłakał. Słodzę głównie owocami, szczególnie suszonymi, czasem melasą
daktylową, czasem syropem klonowym, czasem miodem, który jest jedynym niewegańskim składnikiem mojej
diety.
Jest jednak parę wyjątków absolutnie domagających się cukru:
konfitury poziomkowe, bez których nie wyobrażam sobie zimy, czy konfitury z
płatków róży, którymi nadziałam właśnie jabłka przed włożeniem do pieca.
No i
świąteczny kisiel żurawinowy.
Żurawina. Magiczna jagoda, zwana na Lubelszczyźnie pijanicą,
gdyż szuka się jej na bagnach, a gdy się błądzi po nich zbyt długo, można się
nawdychać oparów powodujących stan bliski odurzeniu.
Uważałam więc. Bo w tym roku po raz pierwszy sama zbierałam
żurawinę po poleskich mszarach, na podmokłych grzęzawiskach porośniętych
plątaniną roślin zwaną spleją, po kostki w mokrym torfie liczącym sobie,
bagatela, kilka tysięcy lat. Był lekki
deszczyk i lekki dreszczyk. A w efekcie – garnek czerwonych błyszczących
paciorków. Kisiel z własnoręcznie zbieranych żurawin smakuje podwójnie pysznie.
Żurawiny (pół kilo) przebrałam, starannie opłukałam i
włożyłam do garnka. Zasypałam dwiema szklankami brązowego cukru. Wlałam około
dwóch szklanek wrzącej wody, nie za dużo, tyle tylko, żeby owoce były lekko
zakryte. Postawiłam na małym gazie. Gdy cukier się rozpuścił, wzięłam tłuczek
do ziemniaków i ostrożnie porozgniatałam owoce (uwaga, pryskają). Gotowałam
kolejne dziesięć minut, od czasu do czasu mieszając. Zdjęłam garnek z ognia i
starannie przetarłam owoce przez gęste sito. Przecier wlałam z powrotem do
garnka, rozrzedziłam wrzącą wodą, sprawdziłam, czy nie trzeba dosłodzić. Garnek
postawiłam z powrotem na palniku. Dwie łyżki mąki ziemniaczanej rozrobiłam w
szklance zimnej wody. Zawiesinę wlałam do garnka, starannie zamieszałam,
potrzymałam jeszcze pięć minut na ogniu, aż kisiel zgęstniał i zrobił się
całkowicie przejrzysty.
Kisiel żurawinowy to dobry deser na Święto Niepodległości. Nasz.
Naturalny. Wyrazisty. Cierpko-słodki, jak wolność.
A tym, którzy święto wykorzystują jako okazję do walk plemiennych, wylałabym na głowy. Nie, nie kisiel, to byłaby karygodna marnacja. Wylałabym wiadro wegańskich pomyj. Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać.
A tym, którzy święto wykorzystują jako okazję do walk plemiennych, wylałabym na głowy. Nie, nie kisiel, to byłaby karygodna marnacja. Wylałabym wiadro wegańskich pomyj. Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz