sobota, 1 listopada 2014

Zupa z kasztanów jadalnych


Pierwszy raz jadłam pieczone kasztany chyba we francuskim Autun, pod katedrą Saint-Lazare. Zamierzchła to przeszłość. Potem podjadałam je pod murem berlińskim, w dzień, gdy zaczęło się jego burzenie. Jeszcze potem – na bożonarodzeniowych kiermaszach w Anglii i Niemczech. Smak kasztanów kojarzy mi się odświętnie. Towarzyszy mu zawsze kadzidlany zapach dymu, słodkawy zapach butwiejących liści i ziemny zapach popiołu.

W Warszawie pieczone kasztany serwuje się niekiedy pod murami cmentarzy na Wszystkich Świętych.

Postanowiłam i ja w to święto przyrządzić coś kasztanowego. Wybór jak zwykle padł na zupę. Przejrzałam wiele przepisów, jednak żaden z nich nie zadowolił mnie do końca. Wymyśliłam zatem swoistą kombinację: fuzję klasycznego przepisu francuskiego z konceptem Gordona Ramsaya, nutą kreolską i własną kropka nad i.



Poszłam nieco na skróty, mianowicie w poczciwym Carrefourze kupiłam dwie paczki ekologicznych kasztanów, już poddanych termicznej obróbce, nie pieczonych jednak, ale gotowanych, w przepołowionych skorupkach. Wyłuskałam je starannie, dwa odłożyłam do dekoracji, resztę lekko rozgniotłam widelcem – uzyskałam szklankę sypkiego, słodkiego miąższu. Oczywiście można samemu upiec kasztany, pamiętając, aby nakroić je na krzyż, dość głęboko, tak by przekroić zarówno twardą skorupkę, jak i osłonkę miąższu. Piec należy ok. 20 minut w temperaturze 200 stopni, obierać trzeba, gdy jeszcze ciepłe. Można również po nacięciu kasztany gotować w mleku roślinnym.

Do małego garnka wlałam zawartość małej puszki mleka kokosowego (równie dobrze nada się mleko sojowe lub ryżowe), wsypałam miąższ kasztanowy, dodałam łyżeczkę świeżo zmielonego pieprzu, potrzymałam na małym ogniu trzy minuty uważając, aby nie wykipiało. Odstawiłam.

W nagrzanym do 200 stopni piekarniku upiekłam (wystarczy 20 minut) pokrojone w plastry: sporą marchewkę, sporą pietruszkę i kawałek selera.

Na patelni rozgrzałam łyżkę oleju kokosowego i dwie łyżki oliwy i usmażyłam trzy posiekane szalotki, kawałek pora i trzy łodygi selera naciowego. Gdy cebula się zeszkliła, dołożyłam jedno duże, obrane i pokrojone w drobne cząstki kwaskowe jabłko oraz dwie łyżeczki suszonych liści szałwii. Smażyłam dalej mieszając, a gdy jabłko leciutko się skarmelizowało, dodałam wyciśnięty przez praskę ząbek czosnku. Zawartość patelni przełożyłam do blendera, dodałam pieczone warzywa, kasztany w mleku, trzy szklanki wody i łyżeczkę soli. Wszystko starannie zmiksowałam na gęsty, jasnozłoty krem. Ostatecznie doprawiłam solą i pieprzem, przelałam do garnka i trzy minuty gotowałam na malutkim ogniu, mieszając. Wylałam na talerze, udekorowałam jednym rozkruszonym i jednym całym kasztanem.

Zupa jest słodkawa, z nutą kwaśno-pikantną, rozgrzewająca i sycąca, w sam raz na posiłek wieńczący wędrówki po okolicznych cmentarzach.





Ściągawka, czyli potrzebne produkty:
25 dag gotowych ugotowanych lub upieczonych kasztanów w skorupkach, mała puszka mleka kokosowego (165 ml), świeżo mielony pieprz, 1 marchew, 1 pietruszka, kawałeczek selera, 2 łyżki oleju kokosowego, 2 łyżki oliwy, 3 łodygi selera naciowego, trzy szalotki, kawałek białej części pora, 2 łyżeczki suszonej szałwii, jedno duże kwaśne jabłko, ząbek czosnku, 3 szklanki wody, sól.

3 komentarze:

  1. W którym dziale w Carrefourze można znaleźć te kasztany? Zupa wygląda i brzmi b. smakowicie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Znalazłam je, o dziwo, przy świeżych jarzynach

    OdpowiedzUsuń