Po długiej
przerwie wracam do spisywania przepisów z zachwyconej kuchni.
Co się działo,
kiedy mnie tu nie było? Ech, było wietrznie, chmurnie, burzliwie, były troski i
choroby, ludzkie i zwierzęce, było za dużo pośpiechu, za dużo presji, za mało
przestrzeni na spisywanie codziennych zachwyceń – bo przecież one nie zniknęły.
Wiem jedno. Kiedy przestanę się zachwycać, będzie pora umierać.
A mi się nie
spieszy.
Korzystam
dziś z okazji, jaką daje takie zwykłe, poczciwe, listopadowe przeziębienie,
grożące dobrotliwie palcem: kobieto, włóż grube skarpety i polar, zrób sobie
kubek naparu z czarnego bzu, dom zapachnie czerwcem, zatrzymaj czas na chwilę,
usiądź. Przejrzyj zdjęcia. Napisz parę linijek.
Posłuchałam.
Na
przeziębienie, oprócz czosnku w hurtowych ilościach, herbaty lipowej z malinami
tudzież sałatki z kiszonej kapusty i cebuli, babcia Zofia podawała zwykle
kisiel żurawinowy. Wracając z pracy kupiłam torebkę czerwonych kuleczek, z
zamiarem ugotowania gęstego, aromatycznego, półpłynnego ni to napitku, ni to
deseru. Jednak kiedy już znalazłam się w domu, w tych grubych skarpetach i
polarze, okazało się, że na żadnej z półek spiżarki nie ma ani grama mąki
ziemniaczanej, dziwnym trafem wyparowała też skrobia kukurydziana, a nawet gotowa
skrobia z tapioki. Jedyne, czym dysponowałam, to tapioka w granulacie. Gdyby
nie infekcyjna słabość, pewnie bym utłukła ziarnka w moździerzu na mączkę i tak
oto sprokurowała kisiel. Niechęć jednak do nadmiernych ruchów skłoniła mnie do
przyrządzenia leguminy z wykorzystaniem całych granulek.
Cztery łyżki
drobnego granulatu zalałam 600 ml mleka kokosowego. Odstawiłam na godzinę, aby
granulki zmiękły. W tym czasie opłukałam ćwierć kilo żurawin, przełożyłam je do
garnczka o grubym dnie, porozgniatałam tłuczkiem, zalałam wodą – niewiele, tyle
tylko, aby jagody były lekko przykryte. Zaczęłam gotować na małym ogniu, od
czasu do czasu mieszając. Po mniej więcej kwadransie dodałam pół szklanki cukru
kokosowego (można użyć jakiegokolwiek innego cukru bądź ksylitolu, ja ostatnio
testuję z upodobaniem ten akurat składnik) , zamieszałam i gotowałam kolejne pięć
minut. Rozgotowaną czerwoną pulpę przetarłam starannie przez sito i dodałam do
mleka kokosowego z tapioką, zamieszałam, odstawiłam na kolejny kwadrans.
Postawiłam garnek na małym ogniu i, często mieszając, gotowałam leguminę do
osiągnięcia pożądanej gęstości. Gotowy deser przełożyłam do słoiczków, podałam –
zgodnie ze wskazaniami na tę porę roku – mocno ciepły.
To danie
dobrze robi na wszystko, co zziębnięte. A że ostatnio w wielu kwestiach dreszcz
mnie lodowaty przechodzi, sądzę, że żurawinowa legumina będzie często gościć na
moim stole.
Ściągawka, czyli potrzebne
produkty
25 dag żurawiny, 600 ml mleka kokosowego, ½ szklanki
cukru kokosowego (lub jakiegokolwiek innego, bądź ksylitol do smaku), 4 łyżki
drobnego granulatu z tapioki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz