Uwielbiam
smak świeżej kalarepki, obranej cienką strużyną z zewnętrznej skórki i
odkrajanej leniwie, po pajdce, kozikiem z drewnianą rączką. Smak surowej,
soczystej kalarepki to smak wakacji; pamięć wywołuje drobną sylwetkę mojej
ciotki i już niemalże słyszę szum Wisłoka nieopodal i chłonę słodki zapach
jaśminu i maciejki.
Kilka
pierwszych, wczesnoletnich kalarepek muszę zjeść na surowo. Potem już mogę
poddać je obróbce.
Bardzo
przypadły mi do gustu frytki kalarepowe. Smażone w woku metodą stir fry, z zewnątrz
zachowują zadzierżystą chrupkość, a w środku stają się przyjemnie miękkie.
Dwie spore
kalarepy obrałam i pokroiłam najpierw w poprzek, w półcentymetrowe plastry, a
potem wzdłuż, uzyskując coś na kształt frytek o długości 5-6 cm. W woku
rozgrzałam dwie łyżki oleju kokosowego, wrzuciłam frytki i, lekko ruszając
patelnią, smażyłam ok. 2-3 minuty. Pod koniec dodałam sól, łyżkę soku z limonki
i szczyptę imbiru. No i na zupełny już koniec – płaską łyżkę nasion czarnego
sezamu. Jeszcze pól minuty i gotowe.
Ot, i cała
piegowata, kalarepowata filozofia.
Frytki
świetnie komponują się z młodym bobem i szparagami, skontrastowane jakąś rześką
sałatką.
Ściągawka, czyli
potrzebne składniki
Dwie kalarepy, dwie łyżki oleju kokosowego, sól, łyżka
soku z limonki, szczypta imbiru, łyżka czarnego sezamu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz