Od kilku
tygodni wiruję wewnątrz czynnego wulkanu. Czy tez może – bo to bardziej
kulinarne skojarzenie – obijam się jak placuszek naam o ściany pieca tandoori.
Tak czy siak, jestem spieczona, obolała, rozjojczona, światu mało chętna,
ospała, gnuśna i marudna. Pisać mi się nie chce.
Żeby mi się
też tak jeść nie chciało, byłby choć jakiś zysk dla figury. Apetyt mię jednak
nie opuszcza. Zwłaszcza gdy uda mi się wymyśleć nowy pomysł na chłodnik.
Namoczyłam na
noc dwie garści blanszowanych i pozbawionych skórek migdałów i dwie garści
nerkowców, zalewając je niecałym litrem wody. Wstawiłam do lodówki, gdyż w tym
skwarze do rana zdążyłyby się zakisić.
Trzy spore
ogórki sałatkowe obrałam ze skórki, pokroiłam byle jak i włożyłam do blendera
kielichowego. Dodałam trzy łyżeczki soli i ząbek czosnku wyciśniętego przez
praskę oraz orzechy i migdały wraz z wodą, w której się moczyły. Całość
zmiksowałam na wysokich obrotach na gładki krem. Odstawiłam do lodówki na
godzinę. Czwarty ogórek, obrawszy, pokroiłam w drobną kostkę i posoliłam. Skroiłam
drobno szczypiorek, uzyskując dwie łyżki siekaniny. Niezbyt długą białą
rzodkiew zestrugałam obieraczką w cienkie wstążeczki.
Na dno kubków włożyłam nieco strużyn rzodkiewkowych, po łyżce skrojonego ogórka
i po pół łyżki szczypiorku. Wlałam chłodnik, na wierzchu ułożyłam pozostałe
wstążki z rzodkwi, resztę szczypiorku i po kilka migdałów i nerkowców. Całość
obsypałam świeżo mielonym czarnym pieprzem.
Chłodnik jest
ogórkowo lekki i orzechowo sycący, a dzięki rzodkwi dostaje nutę pikanterii.
Gdyby jeszcze
choć trochę popadało… Bo gdy susza się przedłuża, ogórki mogą zrobić się
gorzkie i puste w środku. Te na szczęście, przywiezione z Pojezierza
Brodnickiego, były takie, jak ogórki być powinny: zawadiacko chrupały w zębach,
pachnąc ozonem i kanikułą.
Ściągawka, czyli
potrzebne składniki
Cztery spore ogórki sałatkowe, po dwie garści
blanszowanych migdałów i nerkowców, jedna biała rzodkiew, pęczek cienkiego
szczypiorku, ząbek czosnku, sól, czarny pieprz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz