Od ponad roku
nie piję prawdziwej kawy. Mam zakaz. Przyznam się, że tę restrykcję przyjąć mi
było po prostu trudno. Uwielbiałam bowiem zapach kawy, niespieszność porannego
rytuału, tego parzenia w tygielku, tego doprawiania szczyptą kardamonu, tego
mieszania łyżeczką…
Szczególnie chyba tęskniłam za kawą mrożoną, intensywną,
słodkawą, aromatyczną, chłodzącą na dłuższy czas niż wszelkie inne napoje chłodzące.
Kilka
miesięcy temu znalazłam fantastyczny substytut autorstwa „Darów Natury”: kawę stworzoną dla cukrzyków, z palonego topinamburu i korzenia mniszka, z
dodatkiem korzennych przypraw (dostępna w sklepach ekologicznych i w działach z
żywnością organiczną w dobrych hipermarketach). Początkowo nieufna – zawszeć to
ersatz! – stawałam się coraz większą entuzjastką tego produktu. A gdy przyszły
upały, rozsiadły się w mojej loggii i wszędobylsko wkradły się w każdy zakamarek
mojego mieszkania – przyrządziłam z niej mrożoną „niekawę”.
Dwie łyżki aromatycznego
proszku zalałam dwiema szklankami wrzątku, odstawiłam do wystudzenia i
wstawiłam na noc do lodówki, w której już chłodziło się 400 ml organicznego mleka
kokosowego. Rano przelałam napar do blendera kielichowego, dodałam mleko
kokosowe i dwie łyżeczki syropu klonowego. Całość zmiksowałam na bardzo
wysokich obrotach, aż do uzyskania gęstej piany. Przelałam do pucharków,
podałam natychmiast, dekorowane listkami mięty.
I na kilka
minut przeniosłam się w krainę wiecznych śniegów.
Ściągawka, czyli
potrzebne produkty
Dwie łyżki „kawy” z topinamburu i korzenia mniszka
lekarskiego, dwie szklanki wrzątku, 400 ml mleka kokosowego, dwie łyżeczki
syropu klonowego, mięta do dekoracji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz