Upał narasta.
Co prawda myślę o poproszeniu o azyl na Spitzbergenie, jednak zanim do tego dojdzie,
przyrządzę pewnie jeszcze kilka chłodników.
Dzisiaj
najkwaśniejszy z kwaśnych.
Cztery
„gałęzie” rabarbarowe oczyściłam, umyłam i skroiłam w centymetrowe cząstki.
Garść włożyłam do piekarnika nastawionego na 250 stopni, na 20 minut. Gdy się
przypiekły, posmarowałam lekko miodem (weganie mogą skropić syropem klonowym) i
zostawiłam jeszcze na trzy minuty.
Resztę
rabarbaru włożyłam do emaliowanego garnka. Dodałam 10 odszypułkowanych
truskawek – dla zaróżowienia koloru – i trzy słodkie mandarynki, obrane ze skórki i albedo i
pozbawione pestek. Do tego wszystkiego dołożyłam pół szklanki wiórków kokosowych,
wymieszałam, podlałam szklanką wrzątku. Garnek postawiłam na małym ogniu i
gotowałam, mieszając, aż owoce całkowicie się rozpadły (uwaga, masa ma
tendencję do przypalania się, gdy zostawi się ją bezpańską, potrafi też
solidnie pryskać). Zostawiłam do ostygnięcia. Następnie dolałam jeszcze dwie
kopiate łyżki miodu (weganie naturalnie poratują się syropem klonowym lub
daktylowym). pół szklanki mleka kokosowego i dwie szklanki wody i wszystko
starannie zmiksowałam.
Chłodnik odstawiłam na parę godzin do lodówki. Podałam z
upieczonym rabarbarem i garścią migdałów lekko podprażonych na suchej patelni.
Zmrożony i
mocno kwaśny chłodnik rozkosznie szczypie kubki smakowe sprawiając, że skwar
wydaje się nieco lżejszy.
Ściągawka, czyli
potrzebne składniki
Cztery łodygi rabarbaru, 10 truskawek, 3 słodkie
mandarynki, pół szklanki wiórków kokosowych, dwie i pół łyżki miodu (lub syropu
klonowego), pół szklanki mleka kokosowego, garść migdałów, woda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz